17. 06. 09
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Szukając miejsca na wypoczynek bierzemy pod uwagę różne sprawy. Choć ostatnio, ponad luksusy i „olikluziwy”, wybija się bezpieczeństwo, prawdziwość i uroda miejsca. Te właśnie cechy brałam pod uwagę wybierając północno-zachodnią Teneryfę. W ogóle mam słabość do wysp. Gdy sprawdziłam, że tę część wyspy upodobali sobie Niemcy i Skandynawowie i że mieszkają tam prawdziwi Kanaryjczycy, decyzja była podjęta.

Już na miejscu zorientowałam się, że cudzoziemcy, o których mowa, to seniorzy plus (z naciskiem na plus) i ich opiekunki. Ale nie będę bawić Cię opowiadaniem o naszym urlopie. Opowiem o tym, co mnie zaskoczyło. I tak: wszędzie i wszyscy porozumiewają się w języku niemieckim. W hotelowej telewizji jest 70 programów niemieckich, 28 hiszpańskich , 1 francuski, 1 amerykański i 1 angielski. Kolejnym zaskoczeniem jest raczej zauważalna wilgotność powietrza i całkowity przy tym brak komarów. Być może to efekt ogromnych ilości jaszczurek, które komary i inne owady podobno ze smakiem konsumują. W mieście Puerto de la Cruz (ok. 35 tysięcy stałych mieszkańców), na skwerach i w zaroślach na poboczach co kawałek kwoka wodzi swe kurczęta. Jak mówiła mi jedna z mieszkanek Puerto, nie są one bezpańskie. Może niekoniecznie mają właściciela, ale z pewnością konsumentów jajek czy wręcz kurczaków, jak najbardziej tak. Przez 12 dni widziałam jednego kota i tysiące psów. Psy są na smyczach, a jeśli biegają luzem, to właściciel jest tuż, tuż. Normą jest sprzątanie po swoich pupilach. Wejście w kupę jest raczej mało prawdopodobne. Mieszkańcy wyspy sporo palą, w zasadzie ciągle na ulicach widzi się masę palących. A jednocześnie na chodnikach nie ma petów. Jeśli podejdziesz pod oznaczone przejście, najbliższy jadący pojazd z pewnością się zatrzyma. Kilka razy widziałam na jezdni taki obrazek: dwa samochody stoją naprzeciw siebie, ulica jest dwujezdniowa, kierowcy sobie rozmawiają przez okna, za każdym z samochodów dwa, trzy auta oczekujące aż rozmawiający się rozstaną. Luzik, uśmiechy, no co? Każdy lubi czasem pogadać.

Początkowo zastanawiała mnie nieskazitelna czystość samochodów na parkingach, ale potem uświadomiłam sobie: aaaa, to z wypożyczalni. Samochody mieszkańców charakteryzują odrapania błotników, jakieś zagięcia blacharki czy łuszczący się lakier, no i uśmiech kierowcy. Wieczorami przed swoimi domami, na takim jakby schodku czy podeściku z boku drzwi siadają sobie sąsiadki i gadają. Dzieci, których jest sporo, biegają boso, grają w piłkę, bez skaleczenia gonią po czarnych kamieniach lawy. Podobno jest duże bezrobocie, ale ludzie są radośni i pogodni, jakby kompletnie nie dbający o takie detale jak pieniądze. Rdzenni Kanaryjczycy są raczej niewysocy i dla mnie jako logopedy mają wadę mowy - ich s brzmi międzyzębowo, ale może to taka uroda hiszpańskiego z Kanarów. Zapytam jakiegoś znajomego filologa, albo Ty zapytaj, jeśli to istotne. Co mi zostało z tego pobytu? Urodę wyspy mam pod powiekami, dźwięki w uszach, a smak barraquito w ustach. Wrócę, żeby sobie te wrażenia utrwalić.

in Fraszki
17. 06. 04
posted by: Andrzej Curyło

Byłoby super

strzelić w kaczy kuper.

in Fraszki
17. 06. 03
posted by: Andrzej Curyło

Zapłaciłem trzysta,

a nie była czysta.

in Ludzie
17. 06. 02
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Dobiega 25 lat jak pracuję jako logopeda. Najlepsze, co może się człowiekowi w zawodowym życiu wydarzyć to to, że praca go nie nudzi, a rozwija. Czyli, gdy praca, to jakby rodzaj hobby. Przez te lata przeżyłam wiele cudownych i zabawnych lub wzruszających sytuacji, które mnie w tym przekonaniu utwierdzają. Niektóre wciąż pamiętam. Opowiem Ci o niektórych, zgoda?

Było to na ostatniej, podsumowującej terapii sześcioletniego Tomka. Sprawdziłam już wszystkie wyrazy, zdania, rymowanki, w których wspólnie ćwiczyliśmy prawidłową artykulację. Było bez zarzutu. Zaczęłam z chłopcem  swobodną rozmowę- czym się lubi bawić, co będzie robił u babci na wakacjach, jakie ma plany na dziś i dziecko wszędzie wszystkie trudne głoski mówiło bardzo starannie i poprawnie. Pytam - Tomek, a masz jakieś marzenie? Chłopczykowi zabłysły oczka - Mam! Bardzo chcę pojechać do ZOO. Marzę, żeby zobaczyć trzy zwierzęta: zyrafę, szłonia i wla.

Kolejny sześciolatek, Maciuś, zna się na wszystkich zwierzętach jakie można spotkać na wsi, ale interesuje go cała przyroda. Serce ze złota. Niedawno opowiadał mi z przejęciem, jak to ich strumykiem przypłynęła kaczka, co się dopiero co... okociła.

Uwielbiam te zaskakujące sytuacje i określenia, które dorosłemu nie przyszłyby do głowy.

Albo opowiadanie pewnej Zosi o tym, jak to bocian niósł w dziobie węża, a wąż był strasznie gruby, właśnie dlatego, że był kotny… 

Pamiętam taką sytuację z pięcioletnią Emilką. Jest zima, dziecko przyszło pięknie i balowo wystrojone na terapię. Pytam dziewczynkę o powód takiego wytwornego stroju. Ona na to: a, bo dzisiaj w przedszkolu była hujanka.

Mam spotkania terapeutyczne z pewnym sześcioletnim, jąkającym się chłopcem. Na jednej z terapii rozmawialiśmy o płynnej wymowie głoski g jak grzyb. I tenże chłopczyk mówi w pewnej chwili: - A wie pani, dlaczego nie zbieramy, ani nie niszczymy trujących grzybów? Bo one rosną specjalnie, dla zwierząt.

Przychodzi do mojego gabinetu  pięcioletni chłopczyk, którego głównym problemem jest niepłynność. W pewnej, uzasadnionej terapią, sytuacji  poprosiłam, aby na następne spotkanie przypomniał sobie jakiś wierszyk czy rymowankę, na której planowałam pracować. A Szymek powiedział, że on zna taki wierszyk, bo mówi go każdego dnia. Brzmi on tak:

Panie Jezu, módl się za nami, za urwisami, łobuziakami,

co wciąż rozbite mają kolana i psot tysiące robią od rana,

o dobrych radach zapominają, a do nauki chęci nie mają,

robią grymasy i awantury, pstro maja w głowie, w skarpetkach dziury,

w biurku bałagan, a w myślach zamęt, tysiąc pomysłów i temperament.

Pracuję także z dorosłymi i przypominam sobie pana Jurka, afatyka, który miał od sześciu miesięcy diagnozę o afazji totalnej. Pojechałam do niego na wizytę. Przyznaję, że byłam nieco w strachu. Mam taką wypracowaną metodę, że do tych chorych mówię dużo, a jeśli oni powiedzą cokolwiek, natychmiast wplatam to co zostało wypowiedziane do rozmowy, wciąż sprawiając wrażenie, że nie zauważam ich problemu. Tak było i tym razem, gadałam jak najęta, absolutnie nie zadając najkrótszego pytania. I w pewnym momencie mówię: ale mnie ten pana pies obszczekał, on taki groźny jest, czy udaje? A jak on ma na imię?

Dżeki - odpowiada cichutko pan Jurek. Cała rodzina pana Jurka i on sam, zamarli. A ja udaję, że mnie nie dziwi człowiek mówiący od pół roku po raz pierwszy.

A groźny ten Dżeki? - pytam.

Wcale - odpowiada szeptem pan Jurek.

Fajnie się pracuje tam gdzie się dzieją różne cuda. Prawda?

in Fraszki
17. 05. 28
posted by: Andrzej Curyło

Zdarzają się takie

sytuacje czasem,

że najgorsza szmata,

jest przy kimś atłasem.

in Fraszki
17. 05. 27
posted by: Andrzej Curyło

Najlepsza symbioza?

Jurny cap i chętna koza.

in Ludzie
17. 05. 26
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Wróciłam z urlopu. A na urlopie, jak zawsze w chwilach nadmiaru czasu wolnego, mam myśli, na które go brak w dniach pracy. Myślałam o tym jakim jestem życiowym szczęściarzem, bo mam jak mam, jak lubię i chcę mieć. Nie układałam tych myśli w jakiś porządek w sensie ich ważności, ale ciekawa jestem czy też zdarzają ci się takie małe, życiowe podsumowania. A może tak cię wkręciło robienie kariery, że na takie „rzewne” treści brakuje już czasu? Ale skoro to czytasz, bo przecież nie musisz, to pewno takie myśli miewasz. Nie wymagam byś się zgadzał z tym rankingiem ważności. Zrób swój. A dla mnie ważne jest że:

- wiem, że nie wiem wszystkiego i nie obawiam się powiedzieć o tym głośno,

- robię to co się lubię i zazwyczaj pracuję z zapałem, 

- nie mam od 17 lat szefa,

- mam kogoś, z kim rozumiem się bez słów,

- umiem się śmiać do łez,

- nie mam w życiu poczucia bezsensu,

- czasem podejmuję decyzję, która wokoło wszystkim wyda się irracjonalna, ale mnie nie. I jak się w rezultacie okazuje, to ja mam rację.

- zarabiam godnie, ale w kwestii kasy mam dno,

- mam ładny widok z okna i lubię miejsce, w którym mieszkam, 

- mam plany i wersję A, B, C, D, i E na swoją przyszłość,

- wzruszam się w teatrze, kinie, przy muzyce,

- nie spóźniam się,

- akceptuję zmiany i wciąż się czegoś uczę,

- nie przejmuję się ludzką zazdrością, ale biorę pod uwagę innych, nie kłócę się o politykę, 

- marzę.

Lista nie jest pełna i każdego dnia różnił by ją jakiś szczegół. A jak mnie zechcesz spytać: po co mam tworzyć taką listę, do czego mi się przyda? Odpowiem Ci prosto: żeby zauważyć, że to co ważne nie jest przedmiotem.

in Fraszki
17. 05. 21
posted by: Andrzej Curyło

Trudno wierzyć własnym gałom,

gdy się we łbie pomieszało.

in Fraszki
17. 05. 20
posted by: Andrzej Curyło

Baca to jest taki góral:

musi starszy być niż Ural,

wysoki jak Himalaje

i nie mieć wydmuszek z jajek.

Na dodatek mieć kutasa,

ciut dłuższego od juhasa.

17. 05. 19
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Tak się niespodziewanie poskładało, że spędziłam kilka dni na Kaukazie. Dużo czasu minęło od chwili, gdy ostatni raz byłam za wschodnią granicą. Spokojnie, nie będę sprawozdawać co, gdzie, kiedy i z kim oraz za ile. Wciąż jednak nie mogę otrząsnąć się z przeżyć w innym od naszego świecie. I o tym właśnie będzie poniżej.

Wrażenie pierwsze, nazwę je pasażerskie : Drogi w przeważającej większości takie, że plomby wypadają bez naszego udziału. Jazda po nich przypomina ściganie węża. Kierowcy, mam wrażenie, zdając na prawo jazdy, nie muszą znać znaków i przepisów drogowych. Toteż  przestrzeganie ich zupełnie tam nie obowiązuje. Czyli - znaki drogowe, kolor świateł, linia ciągła, to tylko mało istotna sugestia. A norma to – brak przejść dla pieszych, przekraczanie prędkości o 50 km minimum, wyprzedzanie na trzeciego, przekraczanie linii ciągłej – w każdej sytuacji dopuszczalne, jazda na czołówkę z tirem - standard, trąbienie z każdego powodu i na każdego użytkownika drogi - jak najbardziej, światła pojazdu nocą – cóż, może być także latarka. Były chwile rodem z horroru, zwłaszcza dla kogoś, kto tak jak ja, siada na siedzeniu za kierowcą… I zaskoczenie - nie widzieliśmy żadnego wypadku, a przejechaliśmy 3500 km. Kierowcy wyprzedzani hamowali, aby wyprzedzający miał się gdzie schować.

Wrażenie drugie: gastronomiczne. W Gruzji skojarzenia miałam z Czarnogórą czy Albanią tj. na tyle inaczej, żeby to zauważyć, na tyle podobnie, żeby się nie dziwić. Problem mam z Armenią. Nie wiem jak to napisać, żeby nie urazić Ormian- nasz sanepid zamknąłby większość przydrożnych barów i restauracyjek, w których jadaliśmy. A my zaryzykowaliśmy i żyjemy. Jedzonko, np. rybki lub raki z ormiańskiego morza czyli z jeziora Sewan, leżącego na wysokości blisko 2000 m n.p.m., kawa parzona tradycyjnie w tygielku, bezkonkurencyjny lawasz, w który zawija się wszystko, co przyjdzie ochota zjeść, zupełnie wyjątkowe kołduny chinkali, czy pyszne gołąbki tolma. Byliśmy w Jerewanie (jak życzą sobie wymawiać nazwę ich stolicy Ormianie) w restauracji Kovkas Pandok na kolacji. Dobre ormiańskie potrawy w przyzwoitych pieniądzach. Z mojej strony bez zachwytu w kierunku czaczy. Narodowy trunek z tamtych stron, który zakupuje się legalnie a także niezupełnie, dla mnie o zapachu denaturatu i smaku podpałki do grilla (choć nie zdarzyło mi się takowej spożywać, ale to jedyne skojarzenie jakie mam). Natomiast wina - jak najbardziej tak.

Wrażenie trzecie: przyrodnicze. Kaukaz to strome skały w kolorach od szarego przez brąz do czerwieni, kaniony, wodospady, serpentyny. Widoki zapierające dech w piersiach i to niezależnie czy patrzymy na stronę turecką, karabachską, azerską czy irańską. Trasa nasza wiodła w rejonie kopalni miedzi, gdzie skały stają się rudami, lśniącymi od złotych kryształków i plamek. To piryt, który zręcznie udaje samorodki złota. Stojąc na przełęczy Sulema (ponad 2400 m n.p.m.) patrzyliśmy na pokryte śniegiem zbocza gór, myśląc – my tu wjechaliśmy, a przecież przed laty biegł tędy Jedwabny Szlak dla kupców z Samarkandy, Taszkientu, z Tibilisi czy nawet z Chin… Góry w Armenii schodzą do kwitnących hal. To widok niezapomniany: złote łąki kocanki, całe łany szkarłatno-fioletowych kwiatów o nieznanej mi nazwie, morza szafirowych bławatków z ostro różowym środkiem, czy zupełnie niezwykłe, rosnące wszędzie krwiste i lśniące srebrzyście maki. A wszystko to wśród przeróżnych ziół zbieranych przez mieszkańców dla siebie i do odsprzedaży np. nam. Czubricę, daleko bardziej aromatyczną niż bułgarska, kupiliśmy idąc zwiedzać klasztor z IX wieku w Tatew. A znakomitą swańską sól, o którą u nas trudno, też gdzieś po drodze.

I coś jeszcze co bardzo mnie porusza: Sisjan. Byliśmy w jednym z najstarszych kręgów na świecie - zbudowanym przed piramidami i przed kromlechem w Stonehenge. Archeolodzy twierdzą, że dla celów obserwacji astronomicznych, powstał 7000 lat temu. Ormianie mówią, że powstał z wykorzystaniem wiedzy kosmitów. Mówią też, że kto wejdzie w krąg wypełnia się dobrem, jasnością i przebaczeniem. Może tylko tak mówią, ale może warto zaryzykować i wysłać tam paru naszych…

Wrażenie czwarte: ludzie. Uśmiechnięci i życzliwi, mimo, że biedni. Gruzja- zdecydowanie bardziej europejska i bogatsza. Gruzini - zarabiają do 300 lari (ok. 600 zł), natomiast Ormianie ok. 100-140 dolarów (50-70 tysięcy dram). Jeśli pracują, a jest to rzadkość. Podczas podróży spaliśmy w hotelu w Goris, niedaleko od granicy z Górskim Karabachem. W hotelu odbywała się tańczona impreza dla młodzieży. Dyskoteka jakby. W tańcu tych młodych ludzi widać było, że są stamtąd- dziewczyny tańczyły oddzielnie, chłopcy oddzielnie. I te ruchy górali z Kaukazu.

Nocą mojego męża zbudziło mechaniczne mruczenie. Wyszedł na balkon. Ulicą jechały transportery z czołgami i działami.