17. 08. 08
posted by: Urszula Rędziniak
fot. Pixabuy

 

Wiersz Urszuli Rędziniak z tomiku „Nim zabierze nas wiatr”. Ula jest strażakiem, prawniczką, mamą i poetką, co nie pisze do szuflady.

 

widzę że jesteś głodna

chłodu północy pełnej ziaren 

 

słońce obudziło pragnienie

gdy noc kochanków zgasła

przed świtem nim jedna z gwiazd

spadła lotem błyskawicy

 

prawdopodobieństwo zamarło

w bezruchu i tylko nagi księżyc

zerknął nieśmiało do ogrodu duszy

w poszukiwaniu ambrozji

 

nie ma żaru świetlików

ani muzyki świerszczy

jedynie ten zapach

niesiony przez wiatr

 

i  tylko kłosy złotowłose

zerżnięte stoją dumnie

czekając na znak spełnienia

w pełni świadome swej wartości

 

a bochen chleba

pachnie dostojnie

wzbudzając apetyt na życie

 

in Fraszki
17. 08. 06
posted by: Andrzej Curyło

Można satysfakcji zaznać,

gdy nie wyszło się na błazna.

in Fraszki
17. 08. 05
posted by: Andrzej Curyło

Zapędził kaczor kaczkę w sitowie.

Co się tam działo, nikt się nie dowie.

in Ludzie
17. 08. 04
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Dni parę wstecz byłam na imieninach kolegi. Jak każdy, nawet ten, który regularnie ociera się o pracoholizm, mam jakieś życie towarzyskie. I to właśnie jest tego przejaw. Spotykamy się w podobnym składzie od dawna i jest to towarzystwo w znakomitej części miłe memu sercu. Od jakichś 3-4 lat czynię „socjologiczne” obserwacje jednej z par. W tym okresie znacząco wzrosła im stopa. I psychika nie wytrzymała. Jak narty, to we Włoszech, jak Sylwester, to w Wiedniu lub w jakimś ciepłym kraju. Jak dzieci zawalają studia, to jest to planowana zmiana kierunku, jak samochód, to tylko taki, jakim oni ostatnio jeżdżą. I to ciągłe nawiązywanie do braku czasu i rozlicznych zajęć, do zaproszeń sypiących się zewsząd. Przechwałki, wachlowanie się swym pawim ogonem, niedopuszczanie innych do głosu, przekrzykiwanie dyskutantów. Dobrze mnie zrozum - cieszę się, gdy komuś się lepiej powodzi. Ale nie widzę powodu, by dać sobie wmówić, że to wstyd nie być w Wiedniu na Sylwestra, a na narty jechać na pobliski wyciąg .Tak sobie myślę, że dla niektórych życie to czas wdrażania dewizy: „moje jest najmojsze”. Obserwuję dziwaczną tendencję, polegającą na braku prywatności. Idę na rower z dzieckiem - zdjęcie w windzie czy przed domem i na fejsika. Mam coś do powiedzenia komuś najbliższemu, to ogłaszam to na cały świat - przez facebooka czy innego insta. I nie ważne jak bardzo jest to prywatna informacja. A niech wszyscy wiedzą jak bardzo kochamy/ nienawidzimy/cierpimy/cieszymy się/…./- wybierz sobie co Ci akurat pasuje.

Nie mam się za cyfrową ignorantkę. Może nie jakaś biegłość, ale staram się nadążać i na technikę się nie obrażać. Pewna doza osobistości, prywatności, poufności w moim życiu ma duże znaczenie. I tak sobie myślę, że takie życie na pokaz jest tylko po to, aby zademonstrować jakiś fałsz. Taki społeczny photoshop. Udawanie, że jest jakoś (oczywiście perfekcyjnie), jakby bez tego potwierdzenia przed światem zewnętrznym, to życie albo znikło, albo było mniej ważne. Konkludując - najlepiej byłoby gdybyśmy naszym nowobogackim znajomym, mogli uświadomić, że są męczący ze swoimi przechwałkami. I, że lubimy ich nie dlatego, że coś kupili i gdzieś byli. A kolorowanie rzeczywistości, które praktykują, idzie ramię w ramię z  przekłamaniami, które są uchwytne, lecz my machamy na nie ręką. Aaa, dobra… niech sobie pogadają…

Tytułowa sentencja „Omnis homo mendax”, nie znaczy - jak tłumaczył w pewnym filmie jeden więzień-„ każdy pedał to menda”,lecz „każdy człowiek jest kłamcą”. Jest tylko kwestia czy ten „każdy” o tym wie? I czy kłamiąc wie, że kłamie i że inni też to wiedzą? Bo kłamstwo to nie tylko krótkie nogi i długi nos, ale nastawienie na własny interes i brak poczucia lojalności. Jak to się mówi - kłamstwem można daleko zajść, ale nie zawsze da się wrócić.

17. 08. 01
posted by: Tanie Historie

Dziś debiutuje u nas kolejna gościnna gwiazda, człowiek wielce zabawny i autor Tanich Historii, z życia lub jakby z życia wziętych, którymi zechciał podzielić się z nami na łamach Loqueris. Więcej Tanich Historii możecie przeczytać pod tym linkiem (fb).

Dramatis Personae: Motorniczy [M], Pan w podeszłym wieku [P], Narrator [N].

Miejsce akcji: tramwaj 24

<Tramwaj zatłoczony. P i N siedzą blisko kabiny motorniczego>

M: Uwaga pasażerowie: z powodu awarii trakcji przejazd do Bronowic będzie odbywał się przez Plac Wszystkich Świętych, a nie Dworzec Główny. Uwaga pasażerowie […].

<w reakcji na komunikat, duża grupa pasażerów przepycha się na czoło tramwaju zasypując motorniczego pytaniami w stylu: „To nie staje pan na Dworcu Głównym?”, „A na Batorego jedzie?”, „Zatrzyma się pan na Placu Inwalidów”, „Czy przystanek Biprostal to będzie?”. Motorniczy początkowo dzielnie przytakuje, ale wraz z kolejnymi pytaniami, staje się coraz bardziej opryskliwy>

P <pochylając się do N>: Ja wiem, że to grzech, ale czasami to ja proszę pana chcę, żeby oni wszyscy umarli...

N: I to pana martwi?

P: Nie. Ale chciałem, żeby ktoś jeszcze to wiedział.

17. 07. 31
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło
Urocze stworzenie w obiektywie Stacha Dybicha, artysty fotografii entomologicznej i fotografa pięknych szczegółów. Zwykły robal, a chce się go pogłaskać.

fot: Stach Dybich

in Fraszki
17. 07. 30
posted by: Andrzej Curyło

Przemyślenia takie moje:

lepiej być kimś pod wozem,

niż na wozie gnojem.

Jesteś kimś, to cię traktują,

a gnój tylko wyładują.

in Fraszki
17. 07. 29
posted by: Andrzej Curyło

I świecenie gołym zadem,

czasem może być przykładem.

in Ludzie
17. 07. 28
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Zdarzyło Ci się kiedyś wykupić abonament np. na koncerty w filharmonii czy może być abonament kinowy? I czego oczekujesz wówczas? Że jak wybierzesz się do tego kina/filharmonii, to bez kosztów wejdziesz, posłuchasz czy obejrzysz, tak? To ja też tak myślałam. Dopóki się nie okazało, że może i ta zasada działa, ale z całą pewnością nie dotyczy koszyka gwarantowanych świadczeń. Szczegóły? Proszę : prowadząc dwie działalności jestem ZMUSZONA wpłacać dwie składki zdrowotne miesięcznie, jest to kwota blisko 600 złotych. Czyli taki jakby abonament. Nie oczekiwałam, nie będąc „świętą naiwną”, że dzięki temu będę mieć jakieś pierwszeństwa, podwójne łóżko, czy lepsze procedury. Aż taka naiwna nie jestem. Oczekiwałam, że zabieg, może nie życie ratujący, ale ważny z innych względów medycznych, będzie wykonany w ramach NFZ. I tu, zgodnie z zapomnianymi zasadami Radia Erewań: będzie, ale nie teraz tylko za 2 lata, nie tu, tylko 200 km stąd, konsultacje będą, ale wyłącznie w trybie prywatnym. No chyba, że zapłacę czterokrotność wnoszonych składek, to zabieg będzie i tu i teraz i konsultacje w tym. Co oczywiście „broń Bóg” nie oznacza, że ze składek  zdrowotnych będę w tej wysokości zwolniona. Zatem kolejny raz w moim życiu mam „wolną rączkę, ale w trybach”.

Żeby nie było wątpliwości- nie mam żalu ani pretensji tak do pracowników służby zdrowia (wśród których od dawna się lokuję), ani do pracowników NFZ. Tak jedni i drudzy są tylko – przepraszam tych co wrażliwszych na swoim punkcie – narzędziami. A prawdziwą władzę mają… przepisy, ustawy. A przepisy, ustawy, pisze kto? A posłowie. Bardzo łatwo stwierdzać, że służba zdrowia pracuje źle. Ale dla mnie to jakby mieć pretensje do nożyczek, że krzywo tną. Tylko, że to jak tną, zależy jak nimi ręka pokieruje. Przeżyłam kiedyś kontrolę, podczas której osoba kontrolująca mnie w moich działaniach zawodowych powiedziała, że dla niej nie jest ważne czy jestem skuteczna, czy kształcę się, czy jestem często wybierana (choć niektórzy przejeżdżają  na terapię np. 60 km w jedną stronę). Dla niej ważne jest czy wisi przed gabinetem papier o …, czy pieczątka jest przybita prosto, czy symbol jest we właściwym miejscu, a zapis na karcie jest stosownej długości. Bo sprawy jakości są ważne... w prywatnych gabinetach. Ręce opadają. Przynajmniej mnie.

Jak Ci się przyznałam, mam tzw. dwie działalności i ponoszę wszelkie z tego tytułu należne koszty podatkowe i ubezpieczeniowe. Mam znajomych, którzy zdecydowali, bo można, że nie chcą płacić składki na dobrowolne ubezpieczenie chorobowe. I wyobraź sobie, że ustawodawca tak sprokurował przepisy, że gdy taki, pożal się Boże, przedsiębiorca zachoruje, choć niczego od ZUS‑u nie chce, to składkę na ubezpieczenie społeczne musi płacić w pełnej obowiązującej go wysokości (sporo ponad 1000 zł). A że nie pracuje? Przecież mógł odłożyć.

Czy nie masz wrażenia, że takie myślenie bierze się wprost z czasów słusznie minionych, że każdy „prywaciarz” to kanciarz i złodziej? A przecież dobiegają końca lata 20-ste XXI wieku.

17. 07. 25
posted by: Ewa Frankiewicz

Gościnnie na Loqueris Pani Ewa Frankiewicz - miłośniczka zwierząt i hodowczyni labradorów, nic więc dziwnego w tym, że będzie u nas pisać o psach. Tym artykułem inaugurujemy cykl gościnnych występów i mamy nadzieję, że Pani Ewa na stałe dołączy do autorów naszego bloga.

Każdy miłośnik psów z całą pewnością doskonale zna widok swojego domowego pupila, który modlitewnym wzrokiem wpatruje się w drzwi lodówki, cichcem wylizuje z dziecięcej rączki biszkopcik lub jabłuszko, czy też niedostępnymi nam sposobami tajniaków kradnie soczystego schaboszczaka wprost z obiadowego talerza, wyglądając przy tym jak uosobienie niewinności.

Nie znaczy to wcale, że nasz czworonóg jest głodny lub źle karmiony. Najwyżej bywa źle wychowany – co zazwyczaj sugeruje, iż to nie my wychowaliśmy psa, ale on wychował sobie nas. Niezależnie jednak od kwestii kto pełni rolę Samca Alfa w domowym stadzie – jedno jest pewne – pies musi jeść. Mało tego – pies powinien dobrze jeść.

Współczesny rynek zoologiczny zalewa nas reklamami różnorodnych karm, suchych i mokrych, w których gąszczu przeciętny właściciel psa traci głowę, a nierzadko również pieniądze z portfela, wygadany sprzedawca bowiem bez trudu „wciśnie” nam towar najdroższy, niekoniecznie najlepszy, ale po prostu „markowy”. Pół biedy, jeżeli nasz pies nie dostanie po tym kosmicznej sraczki, gorzej jeśli odchoruje swoje śniadanie, obiad i kolację. Zwierzę się nacierpi, często konieczna jest pomoc weterynarza, a koszty karmy rosną zatrważająco. 

W dzisiejszym świecie psy są bardzo poważnymi klientami supermarketów, choć nawet jedną łapą nie wchodzą do środka (może by i weszły, gdyby nie głupie ludzkie zakazy), na szczęście w sklepach z artykułami dla zwierząt są milej widziane. O ogoniastego i zębiastego klienta walka toczy się ostro, proponując mu karmy dla alergików, dla diabetyków, dla tłuściochów, na problemy z jelitami, wątrobą, nerkami i oczami, dla suk sterylizowanych i matek karmiących, karmy eko, karmy holistyczne – można się pogubić i zginąć z kretesem.

Niektórzy zadają sobie pytanie – czy to wszystko jest psom potrzebne? Przecież one i tak zeżrą co im się da, a potem… no cóż, wszyscy wiemy, a jeśli nie wiemy, to i tak wdepniemy.

To co pożarł nasz pupil jest widoczne w jego futrze, zębach, uszach, oczach, zapachu z pyska i smrodku spod ogona, ale przede wszystkim w odchodach. Prawidłowo żywiony pies nie ma zaparć, biegunek, nie dręczą go gazy i wzdęcia, nie wymiotuje, nie drapie się, nie wygryza „do łysego”, a nawet jeśli z jego mordki nie pachnie fiołkami, to jednak nie jest to gaz bojowy, ani wyziew wulkaniczny (bądźmy szczerzy, człowiekowi z ust też różami nie pachnie). Psia kupa powinna być niewielka, zwarta i mało wonna – oznacza to, iż psiak przyswoił większość składników znajdujących się w misce. Nie domagajmy się jednak, by labrador robił kupki ratlerka, zaś ratlerek mysie bobki – aż tak dobrze nie będzie. Sprzątnąć i tak trzeba, nawet jeśli kupa jest wielkości Himalajów (tylko trzeba wziąć większy woreczek!).

Różnorodność karm i ich cen na sklepowych półkach wynika przede wszystkim z ilości składników w owe karmy „zamieszanych”. I tak do najtańszych należą żarełka, w których tak zwane mięso (czy też składniki pochodzenia zwierzęcego) stanowi zaledwie 30% (bywa, że mniej), zaś 70% to wypełniacze roślinne. Czy jednak nasz pies i krowa to jedno i to samo? Nawet dalmatyńczyk, barwami może i do krowy zbliżony, całą resztą odległy jest od niej o całe lata świetlne. Zaletą takiego jedzenia jest jego cena oraz powszechna dostępność i łatwość podania – po prostu wrzucamy do michy i już. I na wszelki wypadek lepiej się nie zastanawiać, co takiego właśnie pożera nasz czworonóg – dla własnego, psychicznego zdrowia (gwoli ścisłości – kiedy człowiek wcina parówkę, też woli nie myśleć z czego się ona składa!).

Dlaczego w psich puszkach, czy suchych karmach jest tak wiele składników roślinnych? To proste – pozyskanie cennych składników odżywczych pochodzenia zwierzęcego jest zdecydowanie droższe, prościej jest przetworzyć produkty roślinne, które po odpowiedniej obróbce staną się przyswajalne dla psiaków. Można więc powiedzieć, że współcześni producenci gotowych karm są wyjątkowo utalentowani – rośliny zmieniają w (prawie) mięso. Tylko, że to PRAWIE robi WIELKĄ różnicę! Do tego dodają różnorodne „suplementy”: typu mączka mięsno – kostna, mąka sojowa, mąka kukurydziana oraz przede wszystkim cukry, a najczęściej ich tańsze zamienniki (melasa, syrop glukozowo – fruktozowy, sacharoza, sorbitol i inne świństewka), działające jak słodycze – pies zje trochę i… chce jeść jeszcze… i jeszcze…

Nam – ludziom również zdarza się wcinać śmieciowe, fastfoodowe jedzenie i trudno kogokolwiek potępiać za jednorazową wyprawę do hamburgerowego, czy pizzowego raju. Sam fakt jednak, iż nadal żyjemy świadczy o tym, że na co dzień odżywiamy się zdrowiej, gotując samodzielnie, czy też licząc na dobre serce mamusi lub teściowej. Dlaczego więc chcemy fastfoodowo odżywiać naszego zwierza? Bo łatwiej, bo szybciej, bo taniej? A zdrowie gdzie? Zostało w kasie marketu…

Zdarzają się oczywiście karmy lepszej jakości (najczęściej w dobrych sklepach zoologicznych i klinikach weterynaryjnych), z zawartością mięsa 60 – 70%, ich cena jednak nie jest dla każdego, bowiem (przykładowo) 12 zł za 400 g specjalistycznej karmy, kiedy nasz pies potrzebuje dziennie 1200 g, może po prostu ogłuszyć przeciętnego śmiertelnika, a w jego portfelu spowodować przedmuchy nie gorsze od tych w silniku malucha.

Co nam – właścicielom więc pozostaje? Napad na bank w celu zdobycia pieniędzy na lepsze jedzenie? Czy może rezygnacja z mało zapachowego psiego gówienka na rzecz żrących oparów z psiej rury wydechowej wskutek podawania tańszej, marketowej karmy?

Nie tylko. Są jeszcze dwie inne opcje: możemy psu gotować i powiedzmy sobie szczerze, że skoro gotujemy obiad dla całej rodziny, to raczej dalibyśmy radę ugotować i dla psiaka. Albo też możemy przestawić naszego psa na BARF (Biologically Appropriate Raw Food) – żywienie surowym mięsem z dodatkami. 

Metoda BARF została stworzona przez australijskiego weterynarza Iana Billinghursta, w latach 90 – tych XX wieku. Przez wiele lat leczył on psich pacjentów z biegunkami, alergiami i innymi sensacjami pokarmowymi, karmiąc jednocześnie swoje psy karmami komercyjnymi. Kiedy jego domowi pupile również odczuli na sobie problemy trawienne, weterynarz zaczął przemyśliwać nad prawidłowym odżywianiem czworonogów. Doszedł do wniosku, że psy to od milionów lat drapieżni mięsożercy, których podstawą diety było mięcho surowe i do takowego ich układ trawienny się przystosował w naturalny sposób. Dlaczego więc współczesne psiaki miałyby mieć inny układ pokarmowy? Przystosowany do jedzenia resztek z pańskiego stołu i puszkowanego żarcia? Takie stwierdzenie nie ma wg I. Billinghursta racji bytu i można je włożyć między bajki.

Do głównych składników diety BARF należy mięso, kości, wnętrzności, tłuszcz, nadtrawione części roślin, a także inne pożywienie, które zazwyczaj pożerają przedstawiciele gatunku psowatych. Wszystkie te składniki należy odpowiednio zbilansować, wyliczyć dzienną dawkę jedzenia dla naszego psa (w zależności od wieku, aktywności i trybu życia psa dzienna dawka to 2 do 7% jego masy ciała), pamiętając o indywidualnych różnicach między psiakami, nawet tej samej rasy. A potem należy stać się myśliwym… i zdobyć mięso!

W wersji skróconej można zaopatrywać się w sklepach z gotowymi surowymi karmami, gdzie dostaniemy w pełni zbilansowaną, pełnowartościową porcję, którą wystarczy rozmrozić i wrzucić do psiej michy. Ma to jednak swoją cenę. 

Wersja rozszerzona to samodzielne polowanie na mięso (wprawdzie bez łuku, kuszy i harpuna, ale jednak), które należy kupić, zmielić, poporcjować i zamrozić (pamiętając wszakże, iż wieprzowiny nigdy nie podajemy na surowo, ze względu na wirusa, który może być w niej zadomowiony i w efekcie zaszkodzić naszemu psu!). Zakup maszynki elektrycznej do mielenia to wydatek jednorazowy i można go wliczyć w koszty własne przedsięwzięcia „Polowanie”.

Korzyści są bezdyskusyjne – lepsza cena, pełen wgląd w to, co wcina nasz pupil, ładniejsze zęby, bardziej lśniące futro i… mało wonna kupa. Któż z nas nie przyzna, że takową przyjemniej jest zebrać z trawnika?

Nasze psy to smakosze – jeden uwielbia kurczaczka, inny wołowinkę, jeszcze inny do pyska nie weźmie wątróbki, ale już króliczek, czy jagnięcinka to przysmak jakich mało. To do nas – właścicieli należy jednak decyzja czym będziemy nasze ogony karmić – co one lubią, a co mogą jeść. Bywa, że nasz psiur chętnie podjada owoce, warzywka surowe i gotowane, nie gardząc również mleczkiem, serkiem i jogurcikiem. Ba!, jeszcze mlaszcze i oblizuje się ze smakiem! Nic nie stoi na przeszkodzie, by mięsko pomieszać z warzywkiem, a na deser dać psu owoc – jeśli tylko jego żołądek dobrze to znosi. Pamiętajmy jednak, aby każdą żywieniową zmianę wprowadzać powoli, stopniowo dawkując nowe przysmaki i obserwując psie reakcje, a w razie konieczności modyfikować psią dietkę.

Wprowadzając metodę BARF nie bądźmy jednak ekomaniakami – naszym piesom należy się od czasu do czasu wędzone świńskie ucho, prasowany gnatek, czy ciasteczko – w końcu my też od czasu do czasu jadamy ptysia, czy napoleonkę. Ciekawe jest tylko to, że nasze psy równie chętnie jak my pożarłyby napoleonkę i ptysia, a w nas – człowiekach wędzone świńskie ucho, ani prasowana kość jakoś nie budzą entuzjazmu. Czy to oznacza, że w drodze (psi)ewolucji człowiek jednak nie spsiał, zaś pies się uczłowieczył?