in Fraszki
24. 03. 15
posted by: Andrzej Curyło

Im lepsze sanatorium,

tym później prosektorium.

in Fraszki
24. 03. 15
posted by: Andrzej Curyło

Jeśli w ciele zdrowy duch,

nie przeszkadza duży brzuch.

24. 02. 17
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Luty trwa. U większości robiących postanowienia noworoczne już dawno po planach. Ci, co zaplanowali od początku roku siłownię, aktualnie chorują, kaszlą lub cierpią, bo np. boli ich któryś z mięśni pośladkowych. Ci, którzy zamierzali rzucić palenie, zrobią to w najbliższym czasie, czyli: jutro. Mający nauczyć się jeździć na nartach, nie zrobią tego, bo jest za zimno, za ciepło, za daleko do stoku, albo na nim za tłoczno - niepotrzebne skreślić. Planujący nauczyć się pływać, bądź wrócić do pływania nie uczynią tego, bo pomimo deficytu generowanego przez naszą pływalnię, wciąż panuje na niej ścisk, a wczesnoporanne godziny są dobre tylko dla tych cho...nych skowronków. A zresztą, bilety nie tanie. Albo woda za zimna. Może są i tacy co zamierzali się aktywnie ukulturalniać. No, ale jak to zrobić, skoro u nas przecież „tu się nic nie dzieje!” I przy tym ostatnim stwierdzeniu się zatrzymam. Kto nie chce, to NIC nie zauważy, nawet jeśli będzie miał TO pod nosem. Pozwolę sobie na prywatę i zapoznam Czytelników z moim „nic” w przeciągu ostatnich 10 dni stycznia. 20 stycznia wybraliśmy się z mężem i kolegą na piękny koncert z okazji 30-sto lecia istnienia Strzyżowskiego Chóru Kameralnego, z którym byłam związana przez 15 lat. 21 stycznia poszliśmy już tylko z mężem do kina w Sokole na „Fuksa 2”, bo nie pojmuję powodów, dla których miałabym jechać na tenże film do Rzeszowa czy Krosna płacąc sporo więcej za bilet, płacąc za dojazd, marnując czas na podróż, a nade wszystko ryzykując, że nie chodząc w Strzyżowie do kina, może ono kiedyś zostać zamknięte (tak jak wiele kin w małych, powiatowych miasteczkach).        24 stycznia byłam z koleżanką w jednej z rzeszowskich księgarń na spotkaniu autorskim. Było o godzinie 17.00, a więc dla osób czynnych zawodowo, co warto by zauważyli, a także wzięli pod uwagę, organizatorzy takich spotkań w Strzyżowie. Autorem, z którym został zorganizowany ów wieczór, był Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz, laureat wielu prestiżowych nagród, w tym uwielbianego przeze mnie Ryszarda Kapuścińskiego, którego miałam zaszczyt poznać, no i oczywiście wszystko tego autora przeczytać. Wspaniałe spotkanie, wielka świadomość czasu i miejsca, w którym Polska się znajduje, przepiękna polszczyzna. Wróciłam zachwycona i bogatsza o 2 książki z dedykacjami. Zresztą, jako czytelniczka „Dziennika Gazety Prawnej” wiedziałam czego się po redaktorze Parafianowiczu spodziewać.                                                                                                                                                                          25 stycznia byłam z córką w Bibliotece Publicznej na interesującym wydarzeniu związanym z Żydami w polskiej i światowej, choć z polskimi korzeniami, kulturze, nauce, sztuce, literaturze, przygotowanym pod kierownictwem Marzeny Łąckiej. Przepięknie je oprawiali śpiewem wokaliści Studia Piosenki, działającego przy naszym Sokole, a kierowani wytrawną ręką pani Barbary Szlachty. Mam nadzieję, że pracownicy biblioteki zechcą się imprezą sami pochwalić, nie będę im tej możliwości odbierać.                                                                          26 stycznia uczestniczyłam w wernisażu wystawy „Wikliną wyplatane” w Galerii Miejskiej przy Rynku. Galerię wypełniły eksponaty z Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem, a opowiadała o nich, ich zbiorach i wikliniarstwie jako sposobie na życie, dyrektorka Centrum pani Anna Straub. Uczestnicy wernisażu dowiedzieli się jak doszło do tego, że odległe od nas o 80 km miasto Rudnik nad Sanem, stało się Polską Stolicą Wikliny. Warto wybrać się do naszej Galerii Miejskiej, by na miejscu przekonać się, że wiklina nadaje się nie tylko na miotły i kosze na grzyby!                                                                                                                                                                                                                                             28 stycznia wraz z córką i obecnymi, a także byłymi dziećmi obejrzałam „Akademię Pana Kleksa”. Ponieważ moje dzieciństwo to także wiersze Brzechwy, które ukształtowały moją wyobraźnię na długie lata, a kto wie czy nie na zawsze, wiele sobie obiecywałam po tej adaptacji. I mnie nie zawiodła. Wyszłam bogatsza o wzruszenia, zachwycającą muzykę, piękne zdjęcia. Oraz o złotą myśl, że nie „ale”, lecz „więc”. Chcę, by się tu gdzie mieszkam więcej działo, ale… Otóż nie! Chcę, by tu gdzie mieszkam więcej się działo, więc…

 

Zastanowisz się, miły Czytelniku jak to u Ciebie z tym NIC jest?

 

in Fraszki
24. 01. 30
posted by: Andrzej Curyło

Nie gotuj kochanie zupy,

nie bądź tak namolna.

Ale ugotowała,

wyszła żupa solna!

in Fraszki
24. 01. 19
posted by: Andrzej Curyło

Kiedy już nastanie

dzień lata gorący,

w więzieniach dla PiS-u

braknie miejsc siedzących.

Być może się mylę,

być może mam rację,

na wszelki wypadek

róbcie rezerwację.

in Fraszki
24. 01. 15
posted by: Andrzej Curyło

Koleżanka do kolegi, po spędzeniu razem nocki

rzecze: przyznam, mój kolego, że słaby jesteś w te klocki.

Możesz moim być kolegą

w układaniu klocków lego.

in Fraszki
24. 01. 09
posted by: Andrzej Curyło

Gdy kobieta minister

chce się zwać ministrą,

to minister jest kimś,

a ministra kimsią?

in Fraszki
24. 01. 05
posted by: Andrzej Curyło

Schudłbym, gdybym tylko chciał,

ale co bym z tego miał?

Wystające kończyn kości

twarzy oraz żeber ości.

I znajomych moich spory:

- Chudnie bo chce, czy jest chory?

A tak tłuszczem wszystko skryte.

I brzuch moim dobrobytem!

 

in Fraszki
23. 11. 12
posted by: Andrzej Curyło

Wygrali wybory, a dostali lanie,

bo są tacy wielcy, jak słoń w porcelanie.

23. 10. 27
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

W tym roku nieaktualnym się wydaje szeptane na rozśpiewkach chóru zdanie: Już październik jest za płotem, przeszedł cicho poprzez sad. Trwa wciąż niekalendarzowe lato. Wprawdzie dni jakoś dziwnie się skróciły z wieczora i mgliście ranek się rozkręca, gdy wypijam wczesnoporanną kawę i patrzę z zadowoleniem, jak obwodnicą mkną samochody wtę i wewtę. A u mnie za płotem cichutko, jakbym czekała, aż październik przejdzie bezszelestnie przez nasz ogródek. Lubię późne lato i jesień, mimo że często słyszę, że ten czas tak szybko leci i już rok chyli się ku ostatnim miesiącom. W zasadzie, lubię każdy czas w roku, a że nie jestem meteopatką, to jesienne wietrzyska nie wzbudzają u mnie złego samopoczucia. Lubię czas, w którym intensywniej się pracuje, bo ja lubię pracować i wciąż mi mało tych zawodowych doświadczeń i kontaktów. Lubię jesień, więc bardzo często farbuję się na rudo, a lubię ten kolor od czasów czytanej ze sto razy „Ani z Zielonego Wzgórza”. Lubię październik, bo w tym miesiącu zaczynają się Midasy Stowarzyszenia „Zakorzenieni w kulturze” i znów ci, którym do życia, oprócz chleba i do chleba, potrzeba kropel poezji i gramów muzyki, spotykają się, by się nasycić treściami, tak innymi od codzienności. Lubię jesienny czas, bo można wtedy posłuchać rykowisk i bekowisk, dać się oszołomić szaleństwu kolorów, a nasze Pogórze potrafi swą urodą odebrać dech w piersiach. Te tygodnie, to od kilku lat królowanie w ogrodach dekoracyjnych dyń, a te wiadomo, rude, co już ustaliliśmy, że lubię. Do rudości nijak się mają pajęczyny, ale gdy patrzę na rosę na nich nanizaną, zawsze ogarnia mnie podziw nad misterium przyrody. Zresztą, z tej właśnie przyczyny pająkom, którym zdarza się zajrzeć w gości do naszego domu, zawsze funduję przejażdżkę na zewnątrz na papierku i w szklance. No bo kto mi zrobi te pajęczynowe kriwulki, jak pozabijam wszystkie pająki w mojej okolicy? Mam też przyjemność patrzeć przez okno na dojrzałe grona jarzębiny, którymi codziennie częstują się przylatujące do nas ptaszki. A dzieje się tak do dnia, w którym przylecą kwiczoły i w 10 minut objedzą wszystkie korale. Bywa, że nie pogardzą, rosnącą u stóp jarzębiny, aronią. Ja jej nie obrywam, nie przetwarzam, bo mam niskie ciśnienie i sprawdziłam, że ów sok obniża mi je tak bardzo, że potykam się o wzorki na dywanie. Więc- częstujcie się państwo ptaszkowie. Bieżący czas kojarzy mi się z winem, a my lubimy wino i winorośl. Pielęgnować jej nie potrafimy, ale czasem też udaje się nam doczekać do delektowania się słodkimi, deserowymi gronami. Moi znajomi, „winni” koneserzy podśmiechują się ze mnie pod nosem, bo lubię wino białe i półsłodkie, a lodowe zwłaszcza. A to wiadomo, jesienią i późną jesienią się dzieje. Teraz trwa wspaniały czas długich wieczorów, a w nim wreszcie przestrzeń na czytanie, tak lubiane w naszej rodzinie. No i zakończyły się przerwy między sezonami w teatrach, więc znów coś nowego pojedziemy obejrzeć. I tak przesączają się przeze mnie dni, w tempie płynnego miodu. Nie marzy mi się nic inaczej, bardziej, więcej, dalej, niż tak jak mam. I to jest moje wielkie życiowe szczęście.