Poświąteczne przemyślenia

18. 01. 05
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Święta nastrajają nas raczej pokojowo, rodzinnie i, jak pogoda dopisze, wręcz bajkowo, czy jak to się teraz mówi - magicznie. Nie wiem czy wskutek nijakiej pogody, czy innych okoliczności, z „przystolikowych” rozmów uwagę zwróciłam na niewesołe opowiadania. Wśród nich na plan pierwszy wysunęły się trzy historie z życia. Nie mojego, na szczęście. A nawet oczekuję, że nikogo z moich bliskich takie, czy podobne zdarzenia nie dotkną.

Bohaterkami ich są dwie kobiety i jeden kot. Powiedzmy, że pierwsza pani ma na imię Ela, a druga Ala, natomiast kot ma na imię Tosia.

Ela jest emerytowaną nauczycielką, ma jednego syna, którego kocha i w którym widzi wcielone dobro i złote serce. Syn robi karierę gdzieś za granicą. (A może robi pieniądze, ale kariera lepiej brzmi). Jest żonaty, chyba w szczęśliwym związku, bo nigdy nie słyszałam złego słowa na synową. Jest też wnuk czy wnuki, nie pamiętam.

Pięć lat temu, wkrótce po przejściu na emeryturę, Ela zaczęła chorować. Podczas lat pracy w zasadzie nigdy na nic się nie uskarżała. Wysportowana i szczupła - okaz zdrowia, na oko. Któregoś dnia dopadł ją wylew. Po leczeniu szpitalnym i po rehabilitacji, gdy okazało się, że samodzielne życie jest niemożliwe, syn wystarał się o miejsce w DPS, po czym sprzedał matki mieszkanie. I koniec historii. W DPS Ela robi lewą ręką kulki, z których wykleja kwiatkowe obrazki, rehabilitacja raczej bywa z rzadka, logopeda u nich nie jest zatrudniony, więc w ramach terapii mowy, siedzi i ogląda seriale. Rodzina prawie jej nie odwiedza, choć daleko nie jest. Częściej pisze do niej kartki na święta czy na imieniny.

Pomyślisz sobie - ale sobie jedynaczka wychowała, egoistę skończonego. To może teraz o Ali.

Ala, całe życie pracowała żeby swoim trzem córeczkom zapewnić więcej, modniej, lepiej, bardziej. Pomagała i później, gdy zakładały rodziny. Sprzedała spory majątek, kupiła sobie małe mieszkanko, a resztę dała swoim „dziewczynkom”. Gdy skończyła 80 lat miała udar. Wydawało się, że życie tli się w niej, i tylko zdmuchnąć, zgaśnie. Szpital, rehabilitacja i co dalej? DPS-u pod ręką nie było, więc może prywatny pensjonat na te ostatnie chwile? Znalazł się odpowiedni, za odpowiednią odpłatnością, naturalnie. Znalazł się i kupiec na Ali mieszkanko. Więc zostało sprzedane szybciutko. I wkrótce po tym fakcie Ala zaczęła cudownie wracać do zdrowia. Chciała zatem wrócić do siebie, ale już odważnych córeczek nie było, żeby powiedzieć, że nie ma do czego. Minęło 3 lata. Ala nadal żyje w formie niezłej. Córki odwiedzają ją sporadycznie, bo o czym gadać? Pieniądze z mieszkania dawno się rozeszły, a ona nadal na tym świecie i za pensjonat płacić trzeba. Więc konflikt między siostrami goni konflikt.

I wreszcie Tosia, kotka, która tuż przed świętami wylądowała w schronisku dla bezdomnych zwierząt w „wypasionym” transporterze, do którego przyczepiona była kartka „To Tosia. Wesołych świąt”

Spodziewasz się jakiegoś komentarza czy pointy? Nie spodziewaj się. Nie wiem co powiedzieć. Wprawdzie „tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono” a z drugiej strony: „lepiej widzieć cudze pod lasem niż swoje pod nosem”, ale takie historie sprawiają, że wciąż myślę czy jestem wystarczająco dla mych bliskich "sprawdzona” i widziana pod tym właśnie nosem....