Tu się przecież nic nie dzieje!

24. 02. 17
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Luty trwa. U większości robiących postanowienia noworoczne już dawno po planach. Ci, co zaplanowali od początku roku siłownię, aktualnie chorują, kaszlą lub cierpią, bo np. boli ich któryś z mięśni pośladkowych. Ci, którzy zamierzali rzucić palenie, zrobią to w najbliższym czasie, czyli: jutro. Mający nauczyć się jeździć na nartach, nie zrobią tego, bo jest za zimno, za ciepło, za daleko do stoku, albo na nim za tłoczno - niepotrzebne skreślić. Planujący nauczyć się pływać, bądź wrócić do pływania nie uczynią tego, bo pomimo deficytu generowanego przez naszą pływalnię, wciąż panuje na niej ścisk, a wczesnoporanne godziny są dobre tylko dla tych cho...nych skowronków. A zresztą, bilety nie tanie. Albo woda za zimna. Może są i tacy co zamierzali się aktywnie ukulturalniać. No, ale jak to zrobić, skoro u nas przecież „tu się nic nie dzieje!” I przy tym ostatnim stwierdzeniu się zatrzymam. Kto nie chce, to NIC nie zauważy, nawet jeśli będzie miał TO pod nosem. Pozwolę sobie na prywatę i zapoznam Czytelników z moim „nic” w przeciągu ostatnich 10 dni stycznia. 20 stycznia wybraliśmy się z mężem i kolegą na piękny koncert z okazji 30-sto lecia istnienia Strzyżowskiego Chóru Kameralnego, z którym byłam związana przez 15 lat. 21 stycznia poszliśmy już tylko z mężem do kina w Sokole na „Fuksa 2”, bo nie pojmuję powodów, dla których miałabym jechać na tenże film do Rzeszowa czy Krosna płacąc sporo więcej za bilet, płacąc za dojazd, marnując czas na podróż, a nade wszystko ryzykując, że nie chodząc w Strzyżowie do kina, może ono kiedyś zostać zamknięte (tak jak wiele kin w małych, powiatowych miasteczkach).        24 stycznia byłam z koleżanką w jednej z rzeszowskich księgarń na spotkaniu autorskim. Było o godzinie 17.00, a więc dla osób czynnych zawodowo, co warto by zauważyli, a także wzięli pod uwagę, organizatorzy takich spotkań w Strzyżowie. Autorem, z którym został zorganizowany ów wieczór, był Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz, laureat wielu prestiżowych nagród, w tym uwielbianego przeze mnie Ryszarda Kapuścińskiego, którego miałam zaszczyt poznać, no i oczywiście wszystko tego autora przeczytać. Wspaniałe spotkanie, wielka świadomość czasu i miejsca, w którym Polska się znajduje, przepiękna polszczyzna. Wróciłam zachwycona i bogatsza o 2 książki z dedykacjami. Zresztą, jako czytelniczka „Dziennika Gazety Prawnej” wiedziałam czego się po redaktorze Parafianowiczu spodziewać.                                                                                                                                                                          25 stycznia byłam z córką w Bibliotece Publicznej na interesującym wydarzeniu związanym z Żydami w polskiej i światowej, choć z polskimi korzeniami, kulturze, nauce, sztuce, literaturze, przygotowanym pod kierownictwem Marzeny Łąckiej. Przepięknie je oprawiali śpiewem wokaliści Studia Piosenki, działającego przy naszym Sokole, a kierowani wytrawną ręką pani Barbary Szlachty. Mam nadzieję, że pracownicy biblioteki zechcą się imprezą sami pochwalić, nie będę im tej możliwości odbierać.                                                                          26 stycznia uczestniczyłam w wernisażu wystawy „Wikliną wyplatane” w Galerii Miejskiej przy Rynku. Galerię wypełniły eksponaty z Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem, a opowiadała o nich, ich zbiorach i wikliniarstwie jako sposobie na życie, dyrektorka Centrum pani Anna Straub. Uczestnicy wernisażu dowiedzieli się jak doszło do tego, że odległe od nas o 80 km miasto Rudnik nad Sanem, stało się Polską Stolicą Wikliny. Warto wybrać się do naszej Galerii Miejskiej, by na miejscu przekonać się, że wiklina nadaje się nie tylko na miotły i kosze na grzyby!                                                                                                                                                                                                                                             28 stycznia wraz z córką i obecnymi, a także byłymi dziećmi obejrzałam „Akademię Pana Kleksa”. Ponieważ moje dzieciństwo to także wiersze Brzechwy, które ukształtowały moją wyobraźnię na długie lata, a kto wie czy nie na zawsze, wiele sobie obiecywałam po tej adaptacji. I mnie nie zawiodła. Wyszłam bogatsza o wzruszenia, zachwycającą muzykę, piękne zdjęcia. Oraz o złotą myśl, że nie „ale”, lecz „więc”. Chcę, by się tu gdzie mieszkam więcej działo, ale… Otóż nie! Chcę, by tu gdzie mieszkam więcej się działo, więc…

 

Zastanowisz się, miły Czytelniku jak to u Ciebie z tym NIC jest?