in Fraszki
20. 03. 13
posted by: Andrzej Curyło

Walcząc z koronawirusem

zakrapiał się spirytusem.

Teraz ma zmartwienie co by

nie miał marskości wątroby.

in Ludzie
20. 02. 02
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Słowa Mariana Turskiego : „Nie bądź obojętny”, odbiły się szerokim echem, zaistniały na wielu paskach, przekazach, ale czy w sercach i duszach? Obawiam się, że w niewielu, na krótko i nietrwale. Spustoszenie, jakie w naszych głowach zrobiła globalizacja, technicyzacja, epatowanie widzów widokami wojen, kataklizmów- ale GDZIEŚ, daleko od nas, sprawiły, że spełzła nasza wrażliwość i zhardziała delikatność. Jesteśmy skłonni zapełnić pojemniki na makulaturę, w celu sfinansowania kopania studni głębinowej gdzieś w Afryce. Ale dlatego, że nie jesteśmy obojętni czy dlatego, że nie ma już skupu makulatury i to jest znakomita okazja dla pozbycia się zdezaktualizowanej prasy, podręczników, reklam?.. Wyślemy sms-a dla uratowania konia wiezionego na rzeź, ale dlatego, że osobiście nas porusza, że ma na imię jak Twoje dziecko czy dlatego, że faktycznie nie zgadzamy się, by po latach pracy skończył jako kabanos? Idziemy z dziećmi karmić ptactwo wodne. Czym? Chlebem. Bo nam został i jest stary. To nic, że wiemy, że grozi to ptakowi wieloma chorobami (anielskie skrzydło), ale i tak pieniądze już na pieczywo wydaliśmy, a na słonecznik, marchewkę, czy karmę specjalistyczną dla ptactwa, trzeba by znów sięgnąć do kieszeni... Nie dokarmiamy ptaków, bo... nie przylatują do nas, a nie przylatują, bo nie wiedzą, że zawsze mogą na coś w naszym ogrodzie liczyć. Kluczem jest słowo: zawsze. „Cokolwiek oswoiliśmy...”- dla kogo te słowa są mottem i sposobem, czy drogą wyborów życiowych? A komu nie mówią nic, bo ich przestrzeganie kosztuje? Pytania, które zadają sobie tylko wrażliwcy, czy może każdy powinien? Ile miejsca w naszych myślach zajmuje „my” i „nasze”, a ile „moje” i „dla mnie”? Dla mnie najważniejszym jest... Moim zdaniem... Ja chcę żeby.. Czy: naszym i dla nas? Nie jest łatwo żyć w czasach solistów, indywidualnych gwiazd, celebrytów na różne skale, a z drugiej strony w czasach powszechnej unifikacji i konieczności przestrzegania procedur i reguł. 

Często spotykam się z pytaniem - jak można mieszkać na prowincji, czyli w miejscu gdzie się „nic nie dzieje” ? Kiedy pada takie zdanie, pytania rodzi mi się dwa: powiedz, nazwij czego ci brakuje? Kiedy ostatnio byłeś na tym brakującym ci do szczęścia wydarzeniu/ koncercie/ wystawie/ spektaklu? Najczęściej rozmówca nie potrafi sprecyzować jakie ma oczekiwania. A na wydarzeniu z kategorii kultury był.. zaraz, kiedy to było? No, kiedyś.

 Minione kilka tygodni tego roku nie były w moim życiu jakieś szczególnie inne niż zazwyczaj. Byłam z bliskimi mi ludźmi : teatrze, na koncertach, w muzeum, w filharmonii i w kinie. Naturalnie cały czas pracując, czytając, sprzątając, prasując, piorąc, czyli wykonując wszelkie normalne dla mnie czynności. Lubię dbać o kondycję mojej wrażliwości. Lubię planować i realizować pomysły. Lubię współpracować. Na moje szczęście spotykam ludzi, którym też się chce podobnie. Często całkowicie za darmo, bez liczenia na poklask, finansowe gratyfikacje, bo nie jest im wszystko jedno. Nie czekamy aż nas ktoś dostrzeże i pogłaszcze po próżności, która występuje u każdego, choć w różnych proporcjach. Czasem natykamy się na złodziei naszych pomysłów, koncepcji. I cóż zrobić? Prawa autorskie, to wciąż ziemia obca dla wielu. A i normy dotyczące uczciwości w tym względzie, nie są powszechnie przestrzegane. Ale póki wiele moich aktywności wykonywanych dla wspólnego dobra, to wciąż kategoria : wolontariat i dobre chęci, mam nadzieję, że KIEDYŚ i TAM, ON nie zakwalifikuje mnie do grona obojętnych.

 

in Fraszki
20. 02. 01
posted by: Andrzej Curyło

Jak się chowa

głowę w piasek

i jak wyjdzie z tego wtopa,

trzeba z sobą mieć szufelkę,

żeby można się odkopać.

in Fraszki
20. 01. 31
posted by: Andrzej Curyło

Przy błędach seryjnych,

brak wyjść awaryjnych.

in Ludzie
20. 01. 15
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Mamy skłonność do gromadzenia „przydasi”. Nie ważne, że nie działa, zepsute, niemodne, niewygodne i tak trudno się rozstać. Bo się przyda, bo od ważnej osoby, bo wyrzucanie, to niegospodarność. Tymczasem, te zepsute, nielubiane, zdezelowane czy niepotrzebne do niczego rzeczy sprawiają, że w życiu naszym narasta chaos. Myślę, że nie jestem jedyną, która źle czuje się we wnętrzach, w których, niczym w graciarni, stoją kolekcje dzbanuszków, pamiątek z wyjazdów, magnesików, ozdobnych figurek, kubków z..., puzderek na wszystko, talerzyków i mis na „cobądźe”, suszonych kwiatuszków i wszelkich podobnych dyrdymałków i kurzołapów. W łazienkach straszą nas resztki kremów, lakierów oraz kosmetyków sprzed wieków, a w kuchennych szufladach walają się przeterminowane leki, zioła i zwietrzałe przyprawy sprzed 5 lat. O ile te pamiątki naszych sentymentalnych zakupów, dadzą się jeszcze usprawiedliwić, to te „zepsutości” całkiem nie. Ja wiem, osoby pamiętające czasy słusznie minione, mają to we krwi, by mieć, bo a nuż się przyda? Ale warto zweryfikować te zasoby piwnic, szaf, strychów i schowków i się pozbyć. Żadne: to na działkę, to na grzyby, to z psem, to do sprzątania. Nie ma! Nie musisz sprzątać w starych łachach, śmiesznym badziewiu, które cię pogrubia, postarza, psuje nastrój i powoduje myśl: wyglądam jak bezdomny kloszard, oby mnie tylko nikt teraz nie zobaczył. Wyrzuć rzeczy z tej kategorii na śmieci lub wystaw przed dom, może komuś się przyda i nowe życie dostanie. To przedmioty. A co z zachowaniami, dawnymi wyborami, znajomymi, czynami, relacjami? Przeszłości nie cofniesz, nie zmienisz, ani nie poprawisz. Przestań rozpamiętywać minione dni, wybory, znajomości, a nawet przyjaźnie, skończ z robieniem sobie wyrzutów i gdybaniem. Ten wybór, w tamtej sytuacji był jedyny właściwy, i w tamtych okolicznościach- jedyny dobry. Gdyby nie on, doświadczenie życiowe, które masz byłoby znacznie uboższe. Wiem, że trudno zaakceptować i pogodzić się z tym kimś, kto Cię od lat drażni, obezwładnia wolę i niczym pajęcza sieć ogranicza ruchy, nie pomaga, a zgoła przeciwnie. Pomyśl jednak ile praktycznych umiejętności masz, dzięki rozwiązanym problemom. Jeśli potrafisz, pomyśl o tym z wdzięcznością. Zechciej siebie, swoje życie i wybory szanować i polubić. Żadnego „muszę”, „znowu”, lepiej „chcę” i „jeszcze”. Jeśli faktycznie chcesz, to zrób. Jedną rzecz, a nie cała głowa planów, a realizacji zero. Jeśli coś obiecasz- sobie czy komuś, realizuj. Nie ma „kiedyś”, daj sobie konkretny termin. Napisz na kartce. Pewno modniej i nowocześniej zrobić to w telefonie, ale ja nie mam wiary w przedmiot. Wierzę w człowieka. Zatem, zgodnie z zasadą: ręka pamięta, może i głowie będzie zapamiętać łatwiej. Nie prowadź hodowli kompleksów. Nie wiesz jak? To się dowiedz, naucz, zapytaj tych, co wiedzą. Wspomnienia raniące- wynocha. Zwyczaj bycia „grzeczną dziewczynką”, przemilczającą i ustępującą, przepraszającą i żyjącą tak, żeby komuś było miło- do kubła. Lubisz jakiś styl, choć on nie podoba się mężowi czy szeroko pojętemu otoczeniu- trudno. Im się może nie podobać. Wolno im, wolno i tobie. Jeśli czujesz, że zawaliłaś- przeproś, ale raz, a nie w kółko. Nie dźwigaj w duszy balastu złych uczynków. Poproś o wybaczenie i sama sobie wybacz. Jeśli mówisz, bądź grzeczna, ale zgodnie z własnym przekonaniem i pamiętając o swoich potrzebach. Nie pielęgnuj w sobie strachu przed przemijaniem, niewiary w swoje szczęście, dostrzegania mankamentów swej urody i charakteru. To ci w niczym nie pomoże. A przeszkodzi z całą pewnością. Skończ ze scrollowaniem wiadomości na portalach społecznościowych. Tam z rzadka jest prawda. Najczęściej to taki życiowy fotoshoping. I mimo że czytasz mój apel w internecie, jak skończysz, wyjdź na spacer, popatrz na przyrodę. Tam jest prawdziwe życie. Dekoracje to ułuda. Istotna, ale to tylko detal w twojej najważniejszej misji. Dobrym przeżyciu swojego życia.

 

 

 

20. 01. 05
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Śledzimy tragedię w Australii. Oglądamy poruszające filmy i zdjęcia. Przekazujemy w mediach społecznościowych memy błagające o deszcz dla tamtych rejonów. I wydaje nam się, że zrobiliśmy dobrze. Ale, że to daleko, emocje dotyczą nas na krótko. Boję się, że wcale nie musi nie wiadomo ile wody w rzekach upłynąć, żeby u nas wydarzyły się podobne tragedie.

Dostałam od rodziców las. Ponieważ jest to teren niezdigitalizowany, a mapy geodezyjne pamiętają czasy Franciszka Józefa, postanowiłam uporządkować dokumentację. Konieczna była wizyta w lesie. Oprócz gałęzi, na ściółce leżało sporo potłuczonego szkła. Mimo, że od dawna jest obowiązek segregowania i płacenia za śmieci i każdy musi to robić, wciąż są osoby, dla których najlepszym miejscem dla śmieci jest tzw. paryja. Najlepiej nie własna. Taki właśnie widok zdobi mój, od niedawna, las. Niech zatem zdarzy się suchy rok, słońce przedrze się do tych wyrzuconych szkieł i pożar gotowy.

Pamiętam jeden z takich gorących, letnich dni. Był to już nasty upalny dzień. Podlewałam ogródek. Mamy takie małe zarośnięte, kwitnące zbocze. Nagle poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Nie wchodząc w szczegóły- przyglądała mi się jaszczurka zwinka, których moc mamy latem w ogródku. Skręciłam strumień wody i taki ledwo kapiący skierowałam na zwierzątko. Jaszczurka piła zachłannie, bacznie mnie obserwując. Gdy ugasiła pragnienie, pozwoliła się jeszcze delikatnie zrosić po grzbiecie. I spokojnie odeszła w sobie znane miejsce. Pomyślałam sobie, jak bardzo musiała być zdesperowana, żeby podejść do człowieka i prosić o pomoc.

Wczoraj pojawiła się u nas pierwsza tej zimy gołoledź. Oczywiście płytki na tarasie także były całe w lodowej skorupce. Walczyłam z nowym systemem do sprawozdawczości, który wymyślił jakiś urzędniczy specjalista, z kategorii myślicieli sądzących, że od mieszania herbata zrobi się słodsza. Nagle usłyszałam powarkującego na parapecie kota. Nasz kot, norweg, ma takie dźwięki w swoim zakresie głosowym. Patrzę, a na tarasie siedzi / leży ptaszeczek, maleńki dzwoniec, a jego patykowate nóżki, na lodzie rozjechały się w szpagacie. Wzięłam zmiotkę i łopatkę i wyszłam na zewnątrz. Ptak wpadł ze strachu w dygot jak w febrze. Nagarnęłam go na łopatkę i podrzuciłam lekko. Pofrunął bez problemu.

Myślę sobie – świat nie jest mój. Jest tak samo jaszczurki i dzwońca, jak mój. Dzięki temu że dokarmiamy ptaki, znamy je i potrafimy odróżniać, a one rewanżują się nam latem śpiewem i zjadaniem różnych larw. A jaszczurki pałaszują ślimaki, gąsienice, pająki i inne nie lubiane przeze mnie ziemne tałatajstwo.

 Tekst nie ma konkluzji. Ma życzenie. Chciałabym żeby moje dzieci, wnuki i wszelkie pra- też kiedyś miały taką możliwość pomóc jakiejś żyjącej drobinie. I miały z tego radość. Jeśli moje pokolenie nie zadba i nie skupi się na ekologicznym podejściu, moje życzenie może się nigdy nie zrealizować.

 

19. 12. 23
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Dobry los, czy szczęśliwy przypadek sprawił, że w przestrzeniach internetu natknęłam się na blog Kobieta XL- portal o wszelkich obliczach życia. Inspiratorką jego istnienia jest kobieta wielu umiejętności i pasji, Lublinianka, Magdalena Gorostiza. Za zgodą Autorki, wśród naszych Gościnnych występów zamieszczam jej relację z wyjazdu  Ugandy.

Gdyby nie Masika, nigdy pewno nie przyszłoby mi do głowy, by lecieć do tego afrykańskiego kraju. Wśród moich rozlicznych planów podróżniczych Uganda nigdy nie była brana pod uwagę. Na Masikę trafiłam przypadkiem na Facebooku. Ktoś napisał o dzielnej, młodej kobiecie, która założyła sierociniec i sama się nim zajmuje.

 Jako że, Kobieta XL promuje takie postawy, postanowiłam więc zrobić z Masiką wywiad. Rozmawiałyśmy długo przez telefon. Okazało się, że jest pielęgniarką, pół pensji przeznacza na utrzymanie dzieci, szuka zewsząd pomocy, bo ciągle na coś brakuje. Na czesne w szkole, na dowóz dzieci, na jedzenie. Wtedy jeszcze, w listopadzie 2018 roku dzieciaki mieszkały w starym budynku, który Masika dzierżawiła. Ale budowała już nowy obiekt i pilnie potrzebowała na wszystko pieniędzy.

 

Podobne artykuły:
Witajcie w Ugandzie - Ride 4 A Woman, czyli świat kobiet

Witajcie w Ugandzie - Ride 4 A Woman, czyli świat kobiet

 Zastanawiałam się, jak jej pomóc? Zbiórki pieniężne idą opornie, kto zechce wpłacać na dzieciaki w Ugandzie? Wpadłam więc na inny pomysł. Może wysyłać Masice rzeczy, które ona może spieniężyć? Okazało się, że Masika może sprzedać u siebie wszystko. Ubrania, buty, kosmetyki. Nie tylko dziecięce, ale też damskie i męskie.

 Do pierwszej wysyłki zaprzęgnęłam trzy przyjaciółki – Dorotę, Jole i Ewę. Zrobiłyśmy czystki w szafie i paczki powędrowały do Afryki. To był strzał w dziesiątkę. Masika bez problemu sprzedała ubrania. Miała solidny zastrzyk gotówki. Nowy sierociniec rósł w oczach, a dzieciaki musiały przecież jeść, chodzić do szkoły, potrzeby są na okrągło. Ogłosiłam akcję na Facebooku i dziś Masice pomaga już blisko 40 osób. Nie tylko z Lublina, ale z całej Polski!

 Pisałyśmy ze sobą praktycznie codziennie i nagle wpadłam na pomysł, by pojechać do Ugandy. Poznać Masikę, zobaczyć dzieciaki. Okazało się, że przy okazji mogę zobaczyć niesamowity kraj, w którym naprawdę jest co oglądać!

 Ale jak jechać? Samej? Trochę to wyglądało kiepsko. Wyjazd daleki, miło by było mieć jeszcze jakieś towarzystwo. I znowu Facebook zadziałał. Ogłosiłam wyprawę na podróżniczej grupie. Najpierw zgłosiła się Ewa z Warszawy, potem Wanda z Ostrołęki. Wanda dokooptowała resztę grupy. I w taki sposób nasza siódemka wylądowała nocą na lotnisku w Entebbe. Każdy z darami dla sierocińca, zapakowanymi w oddzielne torby. Masika przyjechała nas przywitać i zabrać przywiezione dla niej rzeczy. Choć z Kasese do Entebbe jest niecałe 400 km to droga zajmuje około 8 godzin. A jednak była na lotnisku i padłyśmy sobie wzruszone w objęcia. To był naprawdę fajny moment!

 Po nocy spędzonej z nami nad jeziorem Wiktoria, Masika ruszyła w podroż powrotną. I choć pobyt w sierocińcu mieliśmy zaplanowany już przed samym wyjazdem, ja zacznę relację z Ugandy właśnie od tego miejsca. Bo właśnie tam przeżyliśmy niesamowite chwile!

 Sam sierociniec jest poza miastem, na terenie parku narodowego. Solidna brama, wysokie mury. Wszystko ze względu na bezpieczeństwo.

 

masika

 

 

 

masika

 

 

 

- Niestety, inaczej się nie da – tłumaczy Masika otwierając nam bramę. - Boimy się kradzieży. Mamy tu już sporo rzeczy, w tym solar, który jest dla nas bezcenny.

 

 

 

masika

 

 Za bramą grupa dzieciaków, które witają nas radośnie. Są przywitalne śpiewy, pocałunki, objęcia. Dzieciaki zadbane, wszędzie bardzo czysto. Masika z dumą pokazuje, co już udało się zrobić.

Uwaga – sporo za nasze lubelskie paczki! Ostatnio Sylwek zatargał na pocztę ponad 100 kg darów, część z nich już do Masiki dotarła! I to co wyjechało z naszych szaf, zamieniło się w dziecięce sypialnie, jest sklep, który ma na sierociniec zarabiać!

 

 

 

masika

 

 

 

masika

 

 

 

masika

 

 Kazdy ma swoje łóżko i półkę.

 

 

 

masika

 

Jadalnia

 

 

 

masika

 

Sklep, który ma zarabiać na sierociniec.

 - Pokaż proszę przyjaciołom, co dzięki nim mamy – prosi Masika. - To nie są pieniądze wydawane na darmo.

 W sierocińcu mieszka 25 dzieci, najmłodsze ma 5 lat, najstarsze 15. Masika wysyła je do prywatnej szkoły, bo w tych publicznych, choć są darmowe, poziom jest kiepski. W klasie może być nawet około 200 uczniów! Masika chciałaby kupić jakikolwiek samochód, bo dowóz dzieci generuje kolejne koszty. W sierocińcu zatrudnione są 3 opiekunki, piorą, gotują, opiekują się dziećmi.

 

 

 

masika

 

 masika

 

Będzie obiad dla dzieciaków

 - Jedno dziecko to koszt minimum 50 dolarów miesięcznie – tłumaczy Masika. - Potrzeby są naprawdę ogromne, bez pomocy z zewnątrz w żaden sposób nie dałabym rady. A chciałabym zapewnić dzieciom wykształcenie, bo tylko ono gwarantuje przyszłość.

 

 

 

Po południu żegnamy dzieciaki. Zostawiamy je za wysoką bramą, pełne nadziei, że nie zapomnimy o ich potrzebach. Dla nas to przecież tak niewiele, dla nich możliwość godnego życia.

 Unice ma 13 lat i marzy o studiach medycznych. Wzorowo się uczy i zna świetnie angielski. Czy jednak będzie miała szansę, by swoje marzenie spełnić?

 - Może znajdzie się ktoś, kto zapewni jej wykształcenie – wzdycha Masika. - Modlę się o to codziennie.

 Ale dziś nie czas na troski. Siedzimy z dzieciakami, gadamy, odpowiadamy na ich pytania.

 

Po południu żegnamy dzieciaki. Zostawiamy je za wysoką bramą, pełne nadziei, że nie zapomnimy o ich potrzebach. Dla nas to przecież tak niewiele, dla nich możliwość godnego życia.

 

 

 

 

 

 

 

wanda

 

 Wanda, która na co dzień pracuje z młodzieżą, jako pierwsza organizuje wspólną zabawę. Uczy dzieciaki grać w „starego niedźwiedzia”, którego zamieniamy tu na goryla, Ewa i Beata natychmiast się przyłączają.

 

 

 

masika

 

masika

 

Ewa z Beatą i Wandą w akcji.

 

 

 

patricia

 Dzieciaki śpiewają nam piosenki, których nauczyła je Patricia, Brazylijka mieszkająca w Nowym Jorku. Przyjechała na tygodniowy wolontariat, jest architektką. Będzie robić dla Masiki plan szkoły.

 - Mam już kupiony teren, szkoła zarabiałby na sierociniec – wyjaśnia Masika, - bo inne dzieci płaciłyby czesne.

 Idziemy na wspólny spacer zobaczyć, gdzie będzie szkoła. Masika mówi, że to bardzo blisko. W rzeczywistości to kawał drogi przez okoliczną wioskę i już za kilka minut jesteśmy mokrzy. Kasese leży blisko równika i zawsze jest tu bardzo gorąco.

 

 

 

masika

 

 

 

masika

 Starsze dziewczynki pomagają nosić wodę do picia. Woda do myciia jest w studni w sierocińcu.

 Po południu żegnamy dzieciaki. Zostawiamy je za wysoką bramą, pełne nadziei, że nie zapomnimy o ich potrzebach. Dla nas to przecież tak niewiele, dla nich możliwość godnego życia.

 Magdalena Gorostiza

 

in Fraszki
19. 12. 13
posted by: Andrzej Curyło

Ja stosuję dietę cud,

gdyż jem kiedy czuję głód.

in Fraszki
19. 11. 29
posted by: Andrzej Curyło

Już Mickiewicz przewidział przyszłość dla Polaka:

Pan Tadeusz z Soplicą zaleją Robaka,

Czy wybór już skończony, czy może jest open?

A może tak Polonez, oburzył się Chopin.

Poloneza czas zacząć, abiturient jeden,

rzekł i zza pazuchy wyjął 0,7.

Od autora:

Niech autor tego wiersza i każda osoba

wie, że Robak przeżyje, a zginie wątroba.

in Ludzie
19. 11. 24
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Kończy się mój ulubiony czas w roku- jesień. Rzadko kto lubi tę późną porę o nieużywanej nazwie - przedzimie. Wrzesień, październik, kolory liści w ilościach i odcieniach obłędnych...Jak pięknie mówi poeta o liściach, że to jesienne pocałunki wiatru. A listopad? Komu przypada do gustu ten czas krótkiego dnia, chłodów, wietrzyska i siekącego deszczu? To normalne, że lubimy urodę. Ale cóż niezwykłego jest w fakcie, że w maju jest pięknie, w czerwcu oszałamiająco pachnie, w lipcu wchodzimy w czas urlopowego leniuchowania, w sierpniu zaczynamy delektować się ogromem owoców? Natomiast, gdy widzę w listopadzie mroźny błękit nieba, brązowoszare pnie drzew, słońce rześkie swym tnącym jak brzytwa światłem, doceniam urodę chwili. Nie lubię zimy. Zwłaszcza grudnia. Ten czas obrzydziła mi nachalność handlowców i pozory serdeczności , której wszędzie pełno. Zwykle w grudniu zewsząd atakują nas cynamonowo- kardamonowe zapachy, dźwięki dżingli i wszelkich, rzekomo, Mikołajowych dzwoneczków oraz życzenia wyrzucane bez uczuciowo, niczym „zapraszamy ponownie” w sklepie na b. Zawsze też przypomina mi się żarcik: zostaw, bo to na święta. I w parę dni później: jedz, bo się zepsuje... Ludzie jadą- dobrowolnie lub pod jakimś naciskiem- z drugiego końca kraju bądź kontynentu, żeby się tej rodzinnej atmosfery, i jak to się teraz mówi, „magii” świątecznej nałykać. A my, kobiety na uszach stajemy, żeby było jak w reklamie sklepu z wyposażeniem wnętrz z najwyższej półki. A przecież wysprzątany dom nie jest tym, co dla „rodzinności” jest najważniejsze. Mój przedświąteczny apel do kobiet brzmi: nie pozwól żeby Twój dom lśnił bardziej niż Ty. Nic nie musi być poukładane, posegregowane i wypucowane do absurdu, bo przedmioty nie są ważniejsze od ludzi. To tylko dekoracja dla naszego życia! Boję się osób kompulsywnie sprzątających, a w wielu z nas okres przedświąteczny wyzwala właśnie takie zachowania. Goście i rodzina, którzy nas odwiedzają, nie są zainteresowani faktem, że w szafach porządek jak żołnierza na półce i że na tych porządkach upłynęło nam 2 tygodnie życia. Żaden dzień się nie powtórzy. Czasu spędzonego na czynnościach nazywanych przeze mnie: zamiast bycia razem, nikt nam nie odda. Nasi goście, to nie inspekcja z ramienia perfekcyjnej pani domu i nie zapamiętają niczego z efektów tych przedświątecznych manewrów, a zapadną im w serce uśmiech, serdeczność, interesujące rozmowy, wspólne spacery lub śpiewy kolęd przy kominku. Droga Kobieto, sprzątasz, dekorujesz, pichcisz, pieczesz, z wywieszonym jęzorem lub na ostatnich nogach lecisz do spowiedzi, po drodze zapominając co istotniejsze grzechy, bo głowa napchana innymi myślami. A goście, jeśli przyjdą, to powiedzą, że nie głodni i nie w głowie im zachwyty nad efektem Twoich tytanicznych wysiłków, bo przyszli się spotkać i pogadać. Jak kiedyś- twarzą w twarz, a nie przez społecznościowe media. Ktoś z Czytelników może mi zarzucić, że namawiam do nicnierobienia. Cóż, czysto i bez proszka jest w sklepach meblowych, a jakoś nie wydaje mi się, że do tego miejsca pasuje słowo: rodzinnie. A tego nam właśnie potrzeba w szaleństwie obecnej doby. Poczucia, że jesteśmy ważni. My, a nie nasze ubranie, fryzura, buty czy paznokcie, wypucowane podłogi i nienaganne firanki. Cały ten pokaz i blichtr, to jedno wielkie zamiast. W życiu każdego są takie „zamiasty” różnych rozmiarów. Ważne, by nie przysłoniły tego, co w nim daleko istotniejsze.