Człowiek całkiem by ogłupiał,
gdyby się na wszystkim skupiał.
Doczekaliśmy się. Przedwiośnie u bram. Choćby i Pani Zima jeszcze z parę razy przetrzepała swoje piernaty, a Dziadek Mróz pogroził nam mrozowym kosturem, maleńkie, brązowo- zielone Przedwiośnie coraz śmielej wychyla się koło domów, czesze leszczyny w kitki i pracowicie wiąże na wierzbach puchate pętelki. Dni coraz błękitniejsze, sikorki coraz głośniej śpiewają swoje wiosenne trele. I ja, choć najchętniej i najpewniej czuję się w prozie, zaczynam poezję widzieć wokół i poezją mówić. No, może bez przesady z tym ostatnim zdaniem, ale jednak, coś w sercu innego się budzi, coś jak nadzieja, która nie dotyczy wyłącznie nadziei na chwilowy koniec wyższych rachunków za gaz. Dłuższe dni, słońce mocniej grzejące, to kwiaty, które, tylko patrzeć, wyskoczą spod zimowych kołderek. A jak kwiaty, to i pszczoły pracowicie uwijające się w swoich nektarowych tańcach. Nasza rodzina nie ma wokół domu jakiegoś szczególnie wielkiego areału, na którym te tańce możemy obserwować, ale, zauważam, że z roku na rok rośnie koło domu coraz większa ilość roślin kwitnących. Zaczynam też chętniej zaglądać do publikacji ogrodniczych. Ostatnie moje zaskoczenie dotyczy… tui. Oczywiście, rośnie ich, tak około dziesięciu, w naszym ogrodzie, bo to i szpaler zrobią i wiatr zatrzymają i liśćmi nie rzucają, więc sprzątać nie trzeba. Choć akurat ten ostatni argument, to pozór. Kto czyścił tuje, wie o czym mówię. Nie dawno, wpadł mi w ręce tekst poświęcony pszczelim pożytkom, a raczej ich kurczącej się ilości. I w tekście autor suchej nitki na tujach nie zostawił. Nie wiem jaka jest prawda, próbowałam poczytać cokolwiek w tym temacie i zaczęłam się mocno zastanawiać, czy aby części naszych szmaragdów nie wykarczować. Pszczelarze załamują ręce, że coraz mniej jest roślin miododajnych, zatem pszczoła ma ograniczone możliwości zbierania nektaru. Do tego skażenie chemiczne - np. rozsypywanie wokół roślin Ślimaxu zamiast mechanicznego czy biologicznego pozbywania się problemu, palenie plastikami( znamy, znamy - spacerowicze w każdej miejscowości mogą palcem pokazać domy, w których używany jest tego typu „opał”, tylko co z tego, że znamy?...), a z tym faktem związane opady - śnieg, deszcz, zabierające z atmosfery te chemiczne trucizny do gleby i do wód. Tępimy z zacięciem żółte łebki mniszków, które uparcie dekorują nasze nienaganne pseudoangielskie trawniki ( biję się we własne piersi), o stokrotkach nie wspomnę. Jasne, nasze ogrody, to nie magnackie nasadzenia, w których uwijają się ogrodnicy. Mamy mniej czasu, na większość tego co mamy musimy zapracować w pocie własnego czoła, więc cóż się dziwić, że cenimy sobie każdą wolną chwilę do wykorzystania dla celów nie związanych z pracą np. w ogrodzie. Sądzę jednakże, że gdybyśmy pomyśleli i postanowili wspólnie zrobić coś dobrego dla matki Natury, coś na co mamy wpływ, coś przyziemnego i zwyczajnego, to nie byłoby to nic niemożliwego. Powiedzmy, mieszkańcy bloków na parapecie zaokiennym mogliby zainstalować skrzynkę z poziomkami, żeby i pszczoła miała co zapylić i taki mini-ogrodnik miał co drugi dzień pyszny deser, nagradzający jego mini-wysiłek. A ten, który ma ogródek przy domu mógłby też przemyśleć czy z prac ogrodniczych tylko koszenie trawnika może( bo musi) wykonywać?
Jako ludzkość jesteśmy bardzo rozwinięci, ale funkcjonowanie naszej cywilizacji zależy od małych żyjątek, od owadów, których często nie dostrzegamy. Pszczołom zawdzięczamy poranną kawę i lwią część tego, co znajduje się na talerzu, np. oleje (choćby rzepakowy czy słonecznikowy) i wiele innych wiktuałów, bez których w kuchni o wielu potrawach moglibyśmy zapomnieć, zawdzięczamy im bawełniane i lniane ubrania, których naturalną jakość tak wysoko cenią nasze ciała.. Pszczoły to nie tylko miód. Słowa, które czytasz, to taki mały hołd naszym pracowitym mniejszym braciom, bez których nie byłoby możliwe życie jakie znamy. Pomyślisz o tym na przedwiośniu?
Dajcie mu zbudować wieże,
dla mnie sprawa oczywista,
rychło wyląduje na nich,
radykalny islamista.
Jeden jest przystojny,
drugi bogobojny,
którego tu wybrać?
Bierz tego co dojny.
Pomimo mych wielu zalet
jestem jak karciany walet,
nie pikowy, nie czerwienny,
ale ten dupek żołędny.
Drogi Panie Pawle,
czy było potrzeba,
żebyś osobiście niósł światło do nieba?
Wciąż będąc z nami blisko,
a jednak w oddali,
zrób coś, by ogień tego światła
nienawiść wypalił.
Potrafisz!
Żeby nikt nie wiedział,
gdzie, z kim zdradzasz żonę,
posługuj się tylko,
starym telefonem.
Z czym Ci się kojarzy biblioteka? Z wypożyczalnią.
Z wypożyczalnią czego? Książek, czasopism, filmów, płyt … Strzyżowska biblioteka kojarzy się jeszcze z wieloma imprezami, wystawami, prezentacjami, konkursami. I to chyba wszystko.
No, właśnie co do słowa „biblioteka”, nie wszystko. Zapraszam na spotkanie z szefową Podkarpackiej Biblioteki Chustowej, Doradcą Chustowym Clau Wi, adminką grupy Chustowej, absolwentką studiów uniwersyteckich z zakresu technologii żywności i żywienia, mamą Jasia i Małgosi, miłośniczką ekologii we wszystkich jej przejawach, mieszkanką Gbisk z wyboru, panią Joanną Krypel. Spotykamy się w niezwykłym siedlisku Asi i jej męża, Pawła, gdzie na ścianie stodoły wymalowane są imponującej wielkości portrety przodków gospodarzy. Asia, rzeszowianka z dziada pradziada i Paweł, rzeszowianin w drugim pokoleniu. Ten dom należał do dziadków Pawła, opuszczony popadał w ruinę, dopóki nie zapadła decyzja o powrocie młodych na- w tym wypadku chce się rzec- „dziadowiznę”. Ponieważ jest zima miałam obawy przed dojazdem, ale zupełnie nie potrzebnie. Większość trasy to dojazd wygodną drogą asfaltową i jakieś 100 metrów szutrową. Dom stoi opodal ściany lasu, otulony sadem. Na powitanie leniwie wysuwa się czarny, spory pies w typie labradora, a że nie robię wrażenia agresora, wchodzi powrotem do swojej ogromnej budy.
Asia, to szczęśliwy przypadek, który po części zawdzięczam facebookowi. Traf chciał, że gdy kiedyś coś na facebooku przeglądałam, to Asia w tym czasie na swoim profilu umieściła poruszającą fotografię. Na niej były dwa duże metalowe pojemniki z siatki. W na dnie jednego leżał stosik tetrowych pieluch, na oko dwadzieścia, a drugi pojemnik był cały wypełniony pampersami. Było to, o ile pamiętam, roczne zużycie dla jednego dziecka. Wprawdzie nie mam dzieci w tym wieku, ale pomyślałam, że to interesująca osoba i wyjątkowe podejście do życia. Nie pomyliłam się. Dalej okazało się tylko ciekawiej. Mam problem z przechodzeniem na ty, ale w tym wypadku, gdy gospodarze okazali się pokrewnymi ze mną duszami, problem rozpłynął się bez śladu.
Urszula: Co Was tu sprowadziło, oprócz tytułu własności ?
Asia: Mieszkanie tu to same plusy- powietrze jak kryształ, widoki jak z bajki, koszty życia niewielkie, możemy zacząć planować i realizować nasze dość szalone marzenia.
Urszula: Jesteś doradcą chustowym. Co to takiego?
Asia: Jestem Doradcą Noszenia, co oznacza, że przekazuję rodzicom wiedzę na temat zasad prawidłowego noszenia dzieci w chustach i innych miękkich nosidłach, a także w zakresie budowy oraz rozwoju kręgosłupa i bioderek małego dziecka. Mówię rodzicom na temat roli tulenia dziecka i tego, że to naprawdę krótki czas oraz, że warto go wykorzystać, bo dziecko wyrasta z tulenia. Niestety. Bardzo wierzę w to co robię i dlatego powołałam do życia Podkarpacką Bibliotekę Chustową, w której nieodpłatnie można wypożyczyć chustę.Młodzi rodzice najczęściej (choć miałam wiele różnych przypadków) wybierają najtańsze, niskopółkowe chusty, których ceny oscylują wokół 150-200zł. Takie też wypożyczam. Najdroższa chusta, jaką mam w bibliotece, kosztuje chyba 450zł. Chusty tkane ręcznie to najczęściej chusty bawełniane, mogą w nich wystąpić domieszki jedwabiu lub kaszmiru w formie wątku. Cena jest uzależniona od wielu rzeczy. Np. czy wątek jest farbowany ręcznie pod konkretną chustę, dla uzyskania określonego, zamierzonego efektu. Ogólnie, ceny chust mogą sięgać kwot znacznie wyższych niż 2500zł (ale też mniej). Z biblioteki korzysta sporo rodziców. Są to osoby, które chcą spróbować czy ta przygoda im odpowiada. Są też tacy, których nie stać na kupno swojej chusty. Po konsultacji, którą prowadzę, zostawiam czasem chustę z Biblioteki, żeby rodzice ćwiczyli wiązania im pokazane, zanim podejmą decyzję o zakupie.
Urszula: Jestem zaskoczona poziomem świadomości i dojrzałości w przeżywaniu swojego rodzicielstwa i bycia rodziną. A co jeszcze robicie w zakresie szeroko pojętej ekologii?
Paweł: A, na przykład, pijemy wiosną sok z brzozy. Z praktyki wiem, że u nas najbardziej efektywne jest ściąganie soku z południowej strony brzozy i że ściągnięcie ok 15 litrów soku w niczym drzewu nie zagraża. Więc pijemy go, częstujemy znajomych i czujemy się świetnie. Asia zna się na ziołach, zbiera je , suszy i dorzuca do posiłków. Wokół domu rośnie sporo starych gatunków drzew, suszymy ich owoce i mamy chipsy owocowe na całą jesień, zimę i wczesną wiosnę. Kochamy kamienie, więc kupiliśmy kamień z budowy obwodnicy i wyłożyliśmy sporą część podwórka, tworząc coś na kształt patio. Mój dziadek wykopał tu studnię głęboką na 44 betony. Pierwszy beton (80 cm) to była ziemia, pozostałe to był lity kamień. Rozwoził go potem po okolicy, ktokolwiek się zgłosił. Myślę, że jak patrzy z nieba na nasze zakupy kamienia, kręci głową ze zdumienia.
Urszula: Widać, że lubicie swoje miejsce. Zechcecie zdradzić swe plany?
Paweł: Moje wiążą się pracami rękodzielniczymi na zamówienie. Póki co nie chcę precyzować , bo pomysły nie są jeszcze ostateczne i jest ich wiele. Sam muszę sprawy z sobą przegadać i przepatrzeć możliwości. Ale czuję, że mogę wiele unikatowych pomysłów wdrażać tu, gdzie wybrałem swe życie.
Asia: Ja rozważam wiele pomysłów związanych z ekologią i żywieniem. Oczywiście pomaga mi w tym moje wykształcenie, ale też pasja do życia blisko natury.
Urszula: A ja Wam życzę takich realizacji, które sprawią przyjemność, pożytek i dumę z siebie, że potrafiliście trafnie odczytać co Wam najlepiej pisane. W imieniu Czytelników Loquerisa dziękuję za gościnę.
Dziś zwierzęta przemawiają,
to wszystko tkwi w cudzie,
szkoda tylko, że na codzień
co niektórzy ludzie.