Jestem przyzwyczajona, że jak coś lubię albo mi się podoba, to nie są to rzeczy, teksty, miejsca, sprawy, które podobają się większości. I nie chodzi o to, że silę się na oryginalność, dlatego wybieram to, co jest mniej popularne. W zasadzie, to nawet nie znajduję na te upodobania argumentu, ale też zupełnie nie szukam. Przywykłam. Lubię na przykład pełnię księżyca. Dobrze się wtedy czuję, świetnie śpię, mam wyśmienity humor i werwę. Pełnia zawsze kojarzy mi się z podróżą, wyjazdem, urlopem, poznawaniem. Niemcy mają takie określenie Reisefieber, które w najpozytywniejszym znaczeniu kojarzę z pełnią. Lubię miejsca, gdzie życie jest prawdziwe, albo gdzie nie „wszyscy” już byli.
Zdarzyło mi się trzykrotnie wybrać jako cel wyjazdu Czechy. Raz klasycznie - byłam zwiedzać Pragę. Drugi raz na bogato - był to wyjazd do rezerwatu przyrody, do Slavkovskiego Lesu, a konkretnie… do spa w Mariańskich Łaźniach. Każda, no prawie, kobieta marzy o wyjeździe do spa. Sprawdziłam uprzednio oferty wypoczynkowo - upiększaniowe w swojej okolicy - z grubsza licząc jeden nocleg ze śniadaniem i obiadokolacją, 30 minut masażu relaksacyjnego, o typie miziania, grota, sauny i basen to koszt 300- 350 zł. Sporo za niezbyt wiele. Nie wikłając Cię w szczegóły - jako koleżanka kierowniczka wyjazdu, wybrałam Mariańskie łaźnie, hotel Richard, z jego świetnym zapleczem wellness & spa oraz namówiłam swoje trzy koleżanki na wspólny, 6 dniowy wypad. Cena była zbieżna z ceną weekendu w polskim spa, zabiegi: dużo, długo i wspaniałe. Oczywiście miałyśmy sporo czasu na zwiedzanie i spacery po tym cudnie odrestaurowanym mieście. Za jednym zamachem miałyśmy XIX wiek za oknem i sporo lat mniej na duszy i ciele. Kolejny raz to znów był babski wypad, do Blanska na Morawach Południowych, zamieszkałyśmy w fantastycznym pensjonacie U Rechu. Niby pojechałyśmy z dziewczynami, żeby pogadać, ale tak naprawdę to na rejs kanałem Baty (nie wyszło nam tym razem) i na Morawski Kras. Jest to prawdziwy labirynt zalesionych wzgórz i wapiennych wąwozów leżący na północ od Brna. Większość turystów przyjeżdża tu ze względu na jaskinie. Spośród kilkuset tutejszych jaskiń i przepaści, najsłynniejsze są Punkevni Jeskyne. Najpierw, idąc wśród stalaktytów i stalagmitów, dociera się na dno słynnej przepaści Macochy – gigantycznej dziury o głębokości około 140 metrów, powstałej po zawaleniu się stropu pieczary. Panuje tu specyficzny mikroklimat – latem porastająca ściany roślinność sprawia wrażenie tropików. Najwięcej emocji wywołuje spływ łodziami podziemną rzeką Punkvą. Podczas naszego spływania poziom wody był wysoki, więc chcąc przepłynąć, należało się w łódce (prawie) położyć na plecach. A i tak skalne nawisy drapały nas po wystających częściach ciała (No, kto sobie pomyślał, że po brzuchu?! :-)). Podczas tego wypadu, zawadziłyśmy o Austerliz. Tak, tak, teraz to są Czechy i obecnie obowiązująca nazwa to Slavkov u Brna. Prawda, że podobnie brzmi?;-) Co roku w grudniu, w okolicach zamku odbywa się rekonstrukcja bitwy trzech cesarzy, natomiast w sierpniu - Letnie Dni Napoleońskie, czyli okazja do świętowania urodzin Napoleona. W tym roku wszystko odbywać się będzie 12 sierpnia. Nie pojadę niestety. W tym terminie zaplanowałam wyjazd na Spisz.
A tak poza tematem, a w zasadzie nie koniecznie: jak to jest, że kraje leżące na podobnej szerokości geograficznej, mające podobny klimat, czy zbliżoną historię wychodzenia z różnych politycznych zakrętów, nie muszą za swe usługi zdzierać finansowej skóry bez znieczulenia? Tak jak to ma miejsce w różnych turystycznych „Mekkach” czy letnich/zimowych „stolicach” naszego kraju…