Ze zdumieniem stwierdzam, że jak dotąd nie podzieliłam się z Wami moją miłością do Węgier. Jeżdżę na Węgry od dość dawna. Próbowałam kiedyś policzyć ile razy zdarzyło mi się tam być. Niestety w okolicach 50 - 60-ciu zaczęłam się gubić. Zastanawiałam się nie raz, co mnie urzeka w tym kraju? Może melodia języka, tak inna od naszej? Może te, niepodobne w niczym do znanych mi słów, nazwy? Może te wspomnienia z dzieciństwa, gdy na Węgrzech „było”, a w Polsce się „zdarzało” wystać coś przed świętami? A może ciepełko, które Węgrzy mają bez łaski, a my musimy wyjeżdżać do ciepłych krajów. Chociaż trzeba przyznać, że w tym roku awansowaliśmy do grona ciepłych krajów. Wręcz niektórzy mają tego ciepła dość.
Moje jeżdżenie pasjami „do wód” i szczera wiara, że wody leczą i odmładzają, to jedno. A głód zwiedzania i doznawania, poznawania i dziwienia się, to drugie. Celem ostatniego wyjazdu w sześcioosobowej grupie rodzinno – przyjacielskiej były okolice Egeru. Gospodyni naszego domu gościnnego była ogromnie zdumiona gdy spytałam ją o drogę do Poroszlo czy do Doliny Szalajki. Polacy kojarzą się Egerczykom z Doliną Pięknej Pani (piwniczki w tufach), ale z Szalajką czy najpiękniejszym węgierskim wodospadem Fatyol czy hodowlą lipicanów? No w żadnym razie! Podczas naszego spaceru Doliną Szalajki chyba tylko raz miałam wrażenie, że słyszę polski język. Natomiast Węgrzy w parach, samotnie, rodzinnie, na rolkach, rowerami, ciuchcią, w środku tygodnia odpoczywają w Górach Bukowych. W malowniczych jeziorkach hodowane są pstrągi, które z apetytem pożarliśmy w jednej z licznych restauracji na trasie. Mniam! Potem wróciliśmy do Szilvasvarad z nadzieją podziwiania rasy monarszych koni, ale tego dnia była jakaś impreza zamknięta. Moja znajomość węgierskiego ogranicza się do zwrotów grzecznościowych, kilku liczebników, paru rzeczowników, a więc zbyt jest nikła, żebym mogła wywnioskować cóż takiego ważnego działo się w tej słynnej na cały świat hodowli lipicanów.
Kolejnego dnia pojechaliśmy nad Jezioro Cisa do Poroszlo, w Ekocentrum napatrzyliśmy się na ogromne jesiotry i bieługi w akwarium słodkowodnym, podobno największym w Europie Potem pływaliśmy łódką po rozlewiskach, wśród trzcin i wzdłuż podmokłych łąk. Ścigaliśmy się z łabędziem, obserwowaliśmy się ze ślepowronem, podglądaliśmy kormorany i czaple. Uwodzi mnie uroda tych terenów. Mam marzenie żeby kiedyś dokładniej poznać Park Narodowy Hortobagy. Marzy mi się wyjazd na odloty żurawi, tak gdzieś w połowie października. Kolejny rok mi się tak marzy. Ciekawe czy w tym roku się uda?
Lubię Węgry. Współcześnie nie mamy im czego zazdrościć. Mamy tyle samo lub więcej, mamy nieco taniej, zatem w tych kategoriach wygrywamy konkurencję. Polki są ładniejsze, Polacy przystojniejsi, więc.. też nie o to chodzi. Na Węgrzech jest jakaś taka wyczuwalna w powietrzu tęsknota, nieśpieszność, równiny i upał oszukują mirażami, ale to niegroźne oszustwa. Bardziej baśniowość. A może najbardziej znane hungaricum- "Dziewczyna o perłowych włosach" Omegi budzi wciąż te same emocje? Choć to przecież 50-lat jak znamy tę balladę.
A może to wina win lodowych, tokajów, merlotów i egri bikaver'ów ?
I tak się cieszę, że na Węgry mamy tylko nieco ponad 200 km, choć te miejsca, które znów albo po raz pierwszy chcę zobaczyć są już jednak znacznie dalej.