Od dłuższego czasu marzył mi się wyjazd do Maroka. Ale, że jakoś się nie składało, odkładany był na półkę z planami w kategorii „kiedyś”. Wreszcie zdarzyła się taka okoliczność pod nazwą „bardzo okrągłe urodziny Andrzeja”. Postanowiłam, że zrobię mu prezent i pojedziemy na kilka dni razem.( Zauważ jakim wykazałam się sprytem, bowiem Andrzej chyba o Maroku nie marzył. Lecz udało mi się przekonać go, że jak to? Marzył przecież! Tylko nie mówił o tym.). Jako, że oboje z historią, architekturą, zbiorami muzealnymi znamy się przelotnie i nie pałamy wzajemnym entuzjazmem, wybór wyjazdu o charakterze geograficzno – przyrodniczym był oczywistą oczywistością. Ta przyrodnicza część dotyczyła botaniki, a nie zoologii, a zwłaszcza nie dotyczyła „wielbłądologii”, bowiem ledwo zbliżanie się do tych zwierząt toleruję. Natomiast jazdę na nich praktykowałam raz i wystarczy mi po wsze czasy. A i Andrzej także preferuje inne pojazdy.
W zasadzie moja impresja dotycząca pobytu w Maroku będzie się skupiać na tym, co dla mnie było zaskakujące czy inne niż dotąd poznane. Do kategorii tychże zaskakujących mnie informacji należy przekonanie Marokańczyków, że po francusku nie mówią lub nie rozumieją tego języka wyłącznie osoby upośledzone umysłowo. Taaaak, współcześnie w Polsce, zdaje się, większość niewładających francuskim mieszka, ale żeby od razu sądzić, że to upośledzeni? :-D
Mówi się, że Polacy są przesądni, ale jak się okazuje, do mistrzostwa Berberów w przesądności, to nam ogromnie daleko. Berberowie są absolutnie przeświadczeni, że w każdej kratce ściekowej mieszka dżin albo dżinnija, którzy mogą złapać przechodzącego za nogę i wciągnąć go do swego podziemnego, strasznego królestwa. Dlatego kratki ściekowe są przysłonięte różnymi matami czy rodzajem jakiegoś linoleum. Ich zabobonność to także chronienie się wszelakimi amuletami od zet berberyjskiego począwszy, przez rękę Fatimy, na nagminnie używanym, super ochronnym kolorze czarnym w ubraniach. Zresztą podejście tradycyjnych mieszkańców Maroka do mody bardzo znacząco odstaje od tego co noszą Europejczycy. Większość ich nosi dżalabije do kostek. Ku mojemu zdumieniu, sama podobną w kroju posiadam, ale do wyjazdu nazywałam ją krótką parką z kapturem.
Nasza objazdówka zawierała w programie odwiedziny w domach, w jakich mieszkają tam ludzie. I powiem tak, nie miałam świadomości, że mieszkam w tak pięknym i bogatym bogactwem mieszkańców, kraju. W domach nie ma szaf, bo i w jakim celu miałyby być, skoro posiadanie dwóch kompletów ubrań, to zbytek. Nie ma łóżek, sof, foteli, bo przecież siedzi się i śpi na dywanach. Często nie ma szyb, natomiast jest rodzaj ozdobnej kraty okiennej. O toaletach raczej pomilczę...Natomiast posiadanie telewizora jest oczywistą oczywistością. Nasza przewodniczka mówiła, że Marokańczycy, to naród telemanów- przyznają się do oglądania telewizji przez 9 godzin dziennie. Ja, jako osoba oglądająca telewizję w wymiarze maksymalnie paru godzin rocznie, próbowałam zasmakować w ich programach. Jeden, rzekomo wyjątkowo często oglądany, to program muzyczny. Nieustająco śpiewają mężczyźni, wokół nich siedzą mężczyźni, których te pieśni tak poruszają, że zaczynają pląsać we dwóch czy trzech, a pozostali panowie w zachwycie biją brawo. Oczywiście kobiet nie ma w tym programie, a jeśli są to w ostatnich rzędach. Bo też i rola kobiet jest tam, jak dla mnie, nie do zaakceptowania. Przewodniczka wspominała o tym jak wywołała na suku szok wśród handlujących tam panów, bo po pierwsze poszła na zakupy sama a po drugie..... miała pieniądze. Kobieta posiadająca i dysponująca pieniędzmi, to na południu Maroka sytuacja absolutnie nie wyobrażalna.
Czytałam,że na tamtym terenie karierę i szacunek można zrobić zostając ulicznym opowiadaczem. Nie, nie takim jak w Polsce tj. stojącym przed przejściem dla pieszych i przekazującym plotki i podobnie istotne wiadomości. Prawdziwym! W Marrakeszu, na placu Dżemma el Fna spotkaliśmy ich paru. Panowie z zaangażowaniem mówili, podśpiewywali, gestykulowali, a otaczał ich całkiem spory tłumek słuchaczy.
I jeszcze zdanko o Haratynach. To zupełnie u nas nieznana kategoria ludzi. Są potomkami czarnych niewolników arabskich panów. Wprawdzie Francuzi znieśli niewolnictwo w Maroku, ale Haratyni jako najniższa klasa zostali klasą najniższą. Poznaliśmy jednego z nich. Dostał od życia szansę – był krawcem szyjącym kostiumy dla aktorów a także był przewodnikiem po studiu filmowym Atlas w Ouarzazate, studiu w którym kręcono sceny do filmu Gladiator czy Kleopatra. Jest to zresztą interesujące miejsce także z tego powodu, że funkcjonuje tam, bodajże jedyna w świecie szkoła statystów.
Długo można by snuć wspomnienia z tego krótkiego pobytu. Ale ważne jest, że znów spotkaliśmy interesujących i ciekawych świata ludzi. I kolejny raz cieszyliśmy się, że mieszkamy w kraju, w którym mieszkamy, a także w miejscu, które nam się podoba. A że głód podróży trawi nas od wielu lat, wyobrażam sobie, że wkrótce pojawi się kolejny pomysł. Wprawdzie ostatnie wydarzenia zawodowe mocno nadszarpnęły tak nasz budżet jak zaufanie do ludzi, ale wierzę, że znów się pozbieramy, żeby realizować nasze małe podróżnicze marzenia.