18. 02. 09
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

To było lata temu. Wybrałam się z rodzicami i bratem na wycieczkę do Krakowa. Mieszkał tam nasz stryjek, ale dla nas, dzieci z miasteczka, istotniejszy od niego i jego rodziny był spacer ulicami dużego miasta. Ubrałam się najmodniej, jak tylko mogłam. Boże, jak dobrze, że nie ma z tego wyjazdu żadnych zdjęć... Jak to się teraz mówi odstawiłam się jak szczur na otwarcie kanału i dumnie kroczyłam ulicami Krakowa. Całe dzieciństwo miałam kompleks prowincjuszki i lata całe z nim walczyłam. Akurat mnie wyszło to na zdrowie, bo studiowałam w najlepszych polskich uczelniach, zupełnie nie odstając od moich wielkomiejskich kolegów. W moich wyborach zadziałała zwyczajna potrzeba udowadniania. Ale co przeszłam w tych udowadnianiach, to moje.

Pamiętam jak to się zaczęło, że dotarło do mnie, że mieszkamy w Polsce na dalszą literę alfabetu. Było to w czwartej klasie. Miałam zadania z matematyki, a wśród nich takie, by policzyć samochody przejeżdżające moją ulicą przez minutę, obliczyć ile ich przejedzie przez 5 minut, ile przez kwadrans, a ile przez godzinę. Zasiadłam przed oknem. Przez minutę nie przejechało ani jedno auto. Pomyślałam: eee, zła minuta, za chwilę przyjdę policzyć. Po pół godzinie zasiadłam przed oknem. Po minucie obserwacji znów wynik był identyczny. Zaczęłam nad tym myśleć. Nie, nie jaki może być wynik mnożenia przez zero, ale nad tym, że może takich miejsc peryferyjnych jest w kraju więcej, ale wielkomiejscy autorzy podręczników pewno o tym nie wiedzą.

Pamiętam swój egzamin wstępny na logopedię na Uniwersytet Warszawski - uczelni prowadzących ten kierunek było w Polsce trzy. Rok był 1989 rok, w którym w autobusach, tramwajach i na ulicach Warszawy było mnóstwo uśmiechniętych Niemców (z NRD). Dla mniej zaawansowanych w latach przypomnienie, że Polska przeżywała wówczas chwile po obaleniu rządów reżimowych, a w NRD ciągle rządził towarzysz Honecker. Jego rodacy uciekali do krajów ościennych i prosili o azyl w ambasadzie RFN-u. Liczba Niemców była tak niezwykła, że wciąż mam w uszach tę wszechobecność języka niemieckiego. Ale wracam do egzaminu, bo czasy były tak inne od obecnych, że nie trzeba było zapłacić za studia, ale by się dostać, musiało się zdać wysoko. Egzamin był dwuczęściowy. Trochę z wiedzy na temat przedmiotu studiów i część praktyczna polegająca na przeczytaniu piękną polszczyzną trudnych artykulacyjnie zdań. Było 13 osób na jedno miejsce. W mojej komisji była G. Demelowa, E. Stecko i H. Rodak, osoby znane z publikacji logopedycznych, więc onieśmielenie moje było podwójne. Po obu częściach egzaminu, pani Demel zapytała skąd jestem. Gdy powiedziałam, że jestem z okolic Rzeszowa usłyszałam zdumione: Po co tam logopeda??? Była bardzo zaskoczona, gdy powiedziałam, że w województwie rzeszowskim (było takie) mieszka blisko 700 tysięcy mieszkańców.

Opowiadam Wam takie historie, które dla wielu z Was, są jakby całkowicie na poziomie wiedzy o powstaniu listopadowym czy może nawet bitwy pod Grunwaldem. Uświadomiłam sobie właśnie, że historia może nie być nudnym przedmiotem składającym się z dat, ale że tworzą ją Twoje i moje opisy życia. Po niektórych zdarzeniach i ludziach nawet ślad nie został, inni wciąż są w pamięci czasem zbiorowej czasem indywidualnej. To co zostaje, jest ważne, być może tylko dla osoby, która takie wspomnienie ma. Czemu akurat to, a nie coś innego? Kto to wie? W mojej pamięci na przykład bardzo ważny był etap robienia prawa jazdy i pierwszy posiadany samochód. Był to ”bartbuk” czyli Wartburg mówiąc po ludzku. Co z niego pamiętam? Że był duży, w bagażniku mieściły się dwa telewizory Rubin i walizka. Miałam stresa jeżdżąc nim, z powodu wielkości właśnie. Zawsze z góry przewidywałam gdzie będę mogła zawrócić i czy będę musiała jechać z jakiejś górki. Do dziś mam to na uwadze, choć łącznie pewno kilkanaście razy objechałam Ziemię po równiku. Autko nie było jakieś „wypaśne”, bo i takich samochodów przecież w tamtej Polsce nie było. Choć miało humory, choć było dwusuwem, choć kupowałam dokumenty dwóch innych samochodów, żeby mieć kartki na paliwo i jeździć, a nie patrzeć na nie, choć jeździłam nie zbyt szybko ( mój syn zdegustowany mówił: jeszcze tylko rowery nas nie wyprzedzają), to uwierz mi Czytelniku, byłam szczęśliwa. I zupełnie mnie moje życie na prowincji w nic nie uwierało.

18. 01. 26
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Rozmyślania na pozimiu, okołozimiu, czy innej zimie, która zapowiadana była na zimę stulecia.

 Pisanie, jak widzisz,nie sprawia mi większych trudności. Nie mniej bywa, że nie mogę się zmobilizować i niby temat  w głowie mam, a zabrać się za przelanie go na papier, nie mogę. Może to „pozimie”, bo przecież nie przedwiośnie, które wprawdzie wyłazi z tulipanami z ziemi, tak na mnie działa? Ale dość marudzenia. Od najdawniej jak to możliwe, ważne są dla mnie słowa Władysława Bartoszewskiego „Warto być przyzwoitym” oraz przeświadczenie, że anioły są blisko, lecz ich obecność i działalność trzeba chcieć zauważyć. Jednym zdaniem: dziś będzie o tym, że dobro wraca.

Było to – jak to się mówi- kilkanaście kilogramów temu, listopadowy, późny wieczór, wracałam z próby chóru, mżył deszcz, a jesienny, nieprzyjemny wiatr wiał ze wszystkich stron. Szłam szybko moją pustą i ciemnawą ulicą. Po kilkunastu krokach usłyszałam, że po jej drugiej stronie ktoś idzie. Nie lubię takich sytuacji. Niby poprawiając kaptur mojej czerwonej kurtki skonstatowałam: facet. Oczywiście, łatwo się domyślić, że wyobraźnia zaczęła pracować w kierunku bynajmniej nieuspokajającym. Słyszałam jak głośno stukają obcasy moich butów i jak bije mi serce. Usłyszałam szuranie butów przechodzącego na moją stronę człowieka. Oszczędzę ci Czytelniku szczegółów galopady moich pomysłów na ten fakt. Po kolejnych kilkunastu krokach, rzeczony facet zrównał się ze mną i zatrzymuje mnie chwytając za ramię ze słowami: gdzie się tak śpieszysz czerwony kapturku? Odwracam się ze złą i stanowczą miną i oczywiście z kompletną pustką w głowie. A on na to:-O, pani Ula, przepraszam, nie poznałem pani. Poznaje mnie pani? Na kolanach u pani siedziałem, cz mnie pani uczyła mówić. Pamięta pani? : Koszt poczt w Tczewie..

Jechałam którejś niedzieli ok. 8.15 na zajęcia. Nie śpieszyłam się szczególnie, ale pusta i prosta droga każdego rasowego kierowcę prowokuje do szybszej jazdy. W pewnej zatoczce oczekiwali na takich właśnie kierowców panowie w szarym aucie, ale za to w granatowych mundurach. Przekroczyłam prędkość, nie jakoś bardzo, ale wystarczająco, żeby zauważyli… Standardowe: a dokąd to pani się tak śpieszy, a jakieś dokumenciki byśmy obejrzeli. Jeden z policjantów wziął dokumenty mojego samochodu i poszedł je sprawdzać w CEPiK-u, a drugi studiował moje prawo jazdy. Jak wiadomo, zdjęcia w dokumentach mają chyba obowiązek w niczym nie przypominać właściciela tegoż dokumentu Policjant spojrzał na mnie i zadał mi zaskakujące pytanie czy mam rodzeństwo.

 -Tak, mam brata.

 -A co brat robi?

 -Jest ortopedą.

 - Pani brat uratował mojej córce nogę. Niech pani jeździ nieco wolniej.

 Przyjaciel mojego męża jest przedsiębiorcą. Wygrał przetarg na remont jakiejś części budynków U.J. W dniu jego rozpoczęcia pojechał do Krakowa, aby na miejscu zadysponować co i jak pracownicy mają robić. A pracowników ani widu. W końcu jest telefon od jednego z nich: Szefie, stuknęliśmy dziadka. Nie jakoś poważnie, w zasadzie tylko otarcie, ale się upiera, żeby policję wezwać. Może szef z nim pogada, bo nas nie chce słuchać. Pracownik podał „dziadkowi” telefon, kolega w pokorę uderza, że prosi, bo mu zniżki na ubezpieczenia z wszystkich aut polecą..I że zapłaci i pokryje wszystkie koszty naprawy i nawet jakiś remont u „dziadka” w domu może zaoferować po kosztach...

 - Mam panu uwierzyć?, zastanawia się tenże „dziadek”.

- Bardzo pana proszę. Niech się pan da przekonać.

- Dobrze. Jestem księdzem. Wierzę ludziom. Podam mój numer telefonu pana pracownikom, proszę zadzwonić wieczorem, to omówimy szczegóły.

Wieczorem tenże kolega dzwoni do księdza, a po drugiej stronie słyszy głos: ksiądz Adam Boniecki, słucham…

 Komukolwiek nasz kolega nie opowiada tej historii, każdy reaguje tak samo: przekaż księdzu pozdrowienia, życz księdzu Bonieckiemu samego dobra, serdeczności dla księdza profesora. Bo w ludziach jest dużo życzliwości i potrzeby dzielenia się nią. Jak się otrząśniemy z tych podziałów i wszelkich „-izmów”, to okazuje się, że jesteśmy sympatycznymi i dobrymi ludźmi, którzy mogą pełnić dla obcych sobie osób rolę aniołów, choć na początku nic może na to nie wskazywać.

 

18. 01. 19
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Co prawda w ostatnim czasie wśród dorosłych bardzo wzrosła świadomość wartości własnej, ładnej artykulacji, a także znaczenie posiadania dobrej emisji (nie myląc absolutnie z misją), to nadal gros osób współpracujących z logopedą, to dzieci. A praca z dziećmi bazuje na sprawności w umiejętności skupienia ich ulotnej i krótkotrwałej uwagi. Trzeba wejść w ich świat, dobrze gdy jest to świat słowa, bajki, a nie ruchomych obrazów ze smartfonu czy tabletu ( Aż sprawdziłam jak te słowa odmienia profesor Miodek...)Często posiłkuję się zasłyszanymi, czy przeczytanymi, sama nie wiem gdzie, rymowankami czy zagadkami. Bywa, że „napada” na mnie wena i własnoręcznie, „własnogębnie” i „własnomyślnie” popełniam jakieś działania w tym zakresie. Jako , że wśród Czytelników naszego bloga są logopedzi, ale są też rodzice, a także inni życzliwi ludzie, pomyślałam, że napiszę kilka rymowanek czy zagadek, na których zdarza mi się pracować. Myślę, że pisząc otwarcie, że nie wszystkie teksty są moje, niektóre są przerobione pod potrzeby konkretnych ćwiczeń, niektóre dostałam jako ćwiczenie zaliczeniowe (od kogo??? kiedy???, nie pamiętam absolutnie), nie popełniam jakiegoś plagiatu, czy innego czynu, za który pójdę siedzieć. Jak się komuś przydadzą, jak komuś w terapii pomogą, jak kogoś zainteresują i jakimś pomysłem natchną, to świetnie. Bo w życiu chodzi o to, żeby się dzielić. Prawda? Zatem do dzieła.

 

Sójka

 Była sobie sójka – psujka

 co w Sanoku miała wujka.

 Sójka – psujka wszystko psuje,

 Wuj z Sanoka reperuje.

 Stonoga

 Raz stonoga setką nóg

 Przekroczyła szewca próg.

 Obuj stópki mistrzu słynny

 w sto sandałków, każdą w inny.

 Ćma

 O! Wleciała cicho ćma! Cicha ćma, ciemna ćma, w kącie ciemnym dzieci ma.

 Więc pamiętaj mój kolego, by nie zrobić ćmie coś złego.

 Ślimak

 Pod jesionem ślimak śpi. Co się ślimakowi śni?

 Śni o wiśniach, o śledziku i o słodkim naleśniku,

 O powidłach śliwkowych i o lodach śmietankowych.

 A kysz!

 Mysz je ryż. Mysz a kysz!

 Nie dla myszy mam tu ryż!

 Dla Łukasza, Mateusza,

 Niech mysz ryżu już nie rusza!

 Może kaszę lub okruszki, ale ryż?

 A kysz myszy paluszki!

 Do Koluszek

 Szedł raz Szymek do Koluszek poszukać wujaszka,

 Który jako kominiarz pracował na daszkach.

 Zaszedł aż do Janusza, który znał wujaszka,

 Bo też jako kominiarz pracował na daszkach.

 Biedronka

 Drogą biedronka szła do teatru,

 Gdzie na estradzie Piotr Trębacz grał.

 Lecz trawa mokra, podmuchy wiatru,

 Trącony mrozem ogonek drżał.

 Gdy Petronela poczuła dreszcze,

 Tranu litr bestia bystra wypiła.

 Na grzbiet wrzuciła futro i jeszcze

 Na drobne stópki trepy włożyła.

 

 I kilka moich, zapowiedzianych już zagadek, tym razem wszystkie rozwiązania szumią

  

  1. Ma kolor niezwykły jak morze przy plaży, o pierścionku z nim właśnie prawie każda marzy. (szafir)

  2. Z oszczędności w świecie znany, w spódnicę czasem ubrany. (Szkot)

  3. Żyje w dżunglach, sawannach oraz górskich lasach,

 Umie chodzić po ziemi, chętniej w drzewach hasa.

 Kto odwiedzi Tanzanię, nie przeoczy szansy, to w parku narodowym zobaczy… (szympansy)

       4.Przedszkolakom wiążą mamy, uczniowie potrafią sami. ( sznurówki/ sznurowadła)

 

        5. Wół i osioł, żłóbek, Dziecię, zapach jodły, kolęd dźwięki

 I aniołki pilnujące, by się wyspać mógł maleńki…( szopka)

 

  1. Z Tatrami, Bieszczadami, Gorcami się kojarzy,

 baca z bacą wieczorem o różnościach w nim gwarzy.

 Jeszcze tylko nadmienię –może to się przyda,

 Że w niektórych regionach mówią na „to” koliba”. (szałas)

 

  1. Czaple i żurawie mieszkają w tej „trawie”. ( szuwary)

  2. Ogon, uszy ma i kły, psa daleki krewny

    Padlinę zjada, dlatego my wiemy, ze jest potrzebny. (szakal)

  3. Jak samolot lata, a wygląda na ptaka brata. (szybowiec)

  4. Kto się do teatru zachadzać nie brzydzi,

    ten jego nazwisko na afiszach widzi. (Szekspir)

 

18. 01. 05
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Święta nastrajają nas raczej pokojowo, rodzinnie i, jak pogoda dopisze, wręcz bajkowo, czy jak to się teraz mówi - magicznie. Nie wiem czy wskutek nijakiej pogody, czy innych okoliczności, z „przystolikowych” rozmów uwagę zwróciłam na niewesołe opowiadania. Wśród nich na plan pierwszy wysunęły się trzy historie z życia. Nie mojego, na szczęście. A nawet oczekuję, że nikogo z moich bliskich takie, czy podobne zdarzenia nie dotkną.

Bohaterkami ich są dwie kobiety i jeden kot. Powiedzmy, że pierwsza pani ma na imię Ela, a druga Ala, natomiast kot ma na imię Tosia.

Ela jest emerytowaną nauczycielką, ma jednego syna, którego kocha i w którym widzi wcielone dobro i złote serce. Syn robi karierę gdzieś za granicą. (A może robi pieniądze, ale kariera lepiej brzmi). Jest żonaty, chyba w szczęśliwym związku, bo nigdy nie słyszałam złego słowa na synową. Jest też wnuk czy wnuki, nie pamiętam.

Pięć lat temu, wkrótce po przejściu na emeryturę, Ela zaczęła chorować. Podczas lat pracy w zasadzie nigdy na nic się nie uskarżała. Wysportowana i szczupła - okaz zdrowia, na oko. Któregoś dnia dopadł ją wylew. Po leczeniu szpitalnym i po rehabilitacji, gdy okazało się, że samodzielne życie jest niemożliwe, syn wystarał się o miejsce w DPS, po czym sprzedał matki mieszkanie. I koniec historii. W DPS Ela robi lewą ręką kulki, z których wykleja kwiatkowe obrazki, rehabilitacja raczej bywa z rzadka, logopeda u nich nie jest zatrudniony, więc w ramach terapii mowy, siedzi i ogląda seriale. Rodzina prawie jej nie odwiedza, choć daleko nie jest. Częściej pisze do niej kartki na święta czy na imieniny.

Pomyślisz sobie - ale sobie jedynaczka wychowała, egoistę skończonego. To może teraz o Ali.

Ala, całe życie pracowała żeby swoim trzem córeczkom zapewnić więcej, modniej, lepiej, bardziej. Pomagała i później, gdy zakładały rodziny. Sprzedała spory majątek, kupiła sobie małe mieszkanko, a resztę dała swoim „dziewczynkom”. Gdy skończyła 80 lat miała udar. Wydawało się, że życie tli się w niej, i tylko zdmuchnąć, zgaśnie. Szpital, rehabilitacja i co dalej? DPS-u pod ręką nie było, więc może prywatny pensjonat na te ostatnie chwile? Znalazł się odpowiedni, za odpowiednią odpłatnością, naturalnie. Znalazł się i kupiec na Ali mieszkanko. Więc zostało sprzedane szybciutko. I wkrótce po tym fakcie Ala zaczęła cudownie wracać do zdrowia. Chciała zatem wrócić do siebie, ale już odważnych córeczek nie było, żeby powiedzieć, że nie ma do czego. Minęło 3 lata. Ala nadal żyje w formie niezłej. Córki odwiedzają ją sporadycznie, bo o czym gadać? Pieniądze z mieszkania dawno się rozeszły, a ona nadal na tym świecie i za pensjonat płacić trzeba. Więc konflikt między siostrami goni konflikt.

I wreszcie Tosia, kotka, która tuż przed świętami wylądowała w schronisku dla bezdomnych zwierząt w „wypasionym” transporterze, do którego przyczepiona była kartka „To Tosia. Wesołych świąt”

Spodziewasz się jakiegoś komentarza czy pointy? Nie spodziewaj się. Nie wiem co powiedzieć. Wprawdzie „tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono” a z drugiej strony: „lepiej widzieć cudze pod lasem niż swoje pod nosem”, ale takie historie sprawiają, że wciąż myślę czy jestem wystarczająco dla mych bliskich "sprawdzona” i widziana pod tym właśnie nosem....

17. 12. 29
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Wielkimi krokami nadchodzi doroczny czas składania sobie obietnic. Nie wiem czy wynika to z magii przejścia z jednego roku do drugiego? Może bierze się z symbolicznego zaczynania „od początku”? Może ze zwyczajnej chęci obiecania sobie, że już wkrótce zmienimy się w ideał? To wszystko zmusza nas do myślenia - co nowego będzie w nas i z nami od nowego roku? Chciałam z Wami pogadać w temacie: jakie były, czy będą, Wasze noworoczne obietnice. Naturalnie te, które można głośno wypowiedzieć. I jak długo udało się Wam w postanowieniach wytrwać?

Mam za sobą pewno większość „dziewczyńskich” postanowień – zacznę się gimnastykować, będę pić 2 litry wody dziennie, wrócę do regularnego pływania, codziennie przeczytam coś dla przyjemności i coś zawodowego, codziennie nauczę się jednego słówka angielskiego / niemieckiego / węgierskiego... Niestety,po raczej krótkim zrywie, najczęściej wracam do poprzednich przyzwyczajeń.

Ktoś z Was ma jakiś pomysł na walkę z nieskutecznymi obiecankami? Nieocenieni amerykańscy badacze obliczyli, że tylko 8% osób postanawiających noworocznie, trwa w postanowieniu po pół roku. Co zatem zrobić żeby znaleźć się w tym ekskluzywnym gronie? Każdy sprawdzony na sobie pomysł jest na wagę złota. Przejęci własną, noworoczną szlachetnością jesteśmy skłonni dużo obiecać. I pułapka „nikt ci tyle nie da, co ci...obieca”, gotowa. Zatem, czekam na wypróbowane pomysły. Bo każdemu się przyda jakaś poduszka finansowa (zacznę oszczędzać), lepsza cera (2 litry wody dziennie), dobra kondycja (regularnie będę pływać, spacerować, tańczyć), biegłość w sprawach zawodowych czy językach obcych. Łatwość w postanowieniach, obietnicach, przyrzeczeniach przypomina mi brukowanie piekieł dobrymi chęciami. Nasze noworoczne wysiłki docenia za to ks. J. Twardowski mówiąc, że, niebo brukowane jest dobrymi wysiłkami.

Ja od lat na postanowienie noworoczne biorę sobie słowa niezrównanej mistrzyni felietonu, Doroty Terakowskiej : „Żyj i daj żyć tylko tym, którzy tobie też na to pozwalają”.

17. 12. 22
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Jak się czujecie z wszechobecnymi życzeniami? Na ścianach, murach, wystawach, w klapach sprzedawców sklepów, w radiu i w telewizji, której wprawdzie nie oglądam, ale sądzę, że też? Nie czujecie się osaczeni? I nie jest to zalewanie serdecznością, ale bez emocji wyrzucane zewsząd: weeesooołyyych świąaąt! Nic prawdziwego za tym najczęściej nie stoi, ale też nic nie kosztuje rzucić przed siebie takie stwierdzenie.

Myśląc o życzeniach, najczęściej imaginuję sobie osobę, do której się zwracam. I albo życzę w kontekście tej konkretnej osoby, albo wcale. Zwłaszcza obecnie, gdy legendarne już „dwóch Polaków i cztery opinie” podlewa sos politykierstwa. Boję się świątecznych spotkań, podczas których trzeba będzie unikać tematów rodzinnie wrażliwych, a do tego uważać na przekonania współświętujących.

Zatem kochany Czytelniku naszego bloga, życzę Ci byś w Święta zwłaszcza, ale po nich także, czuł  bliskość tych, z którymi chcesz być blisko. Życzę bycia dla kogoś ważnym, zupełnie nie dlatego co i ile możesz. Życzę, by życie miało kolor, wdzięk, radość i sens. Jeśli lubisz roślinne porównania – kwitnij i owocuj. Wolisz zwierzęce – niech się powodzenie, czy wręcz bogini Fortuna, do Ciebie łasi jak kot. Przekonuje Cię świat przedmiotów – niech to, co przed Tobą, będzie poskładane, sensowne i przewidywalne. Wolisz jakieś motoryzacyjne treści, niech Ci się darzy we wszystkim i zawsze z imponującą prędkością. Lepiej się czujesz filozofując, życzę Ci więc, by dobro, które czyniłeś bezzwłocznie wróciło do Ciebie. Wierzącym życzę błogosławieństwa Dzieciny.

A wszystkim tolerancji, pomyślności i zielonych świateł na drodze życia.