Bo dziś Zaduszki

21. 11. 02
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Drodzy Państwo, przypominam mój tekst sprzed 17 lat, opublikowany w październiku 2004 roku w "Wadze i Mieczu". Dla czytelników "ze świata" informacja: jest to nasz lokalny miesięcznik, od ponad 30-stu lat wydawany w wersji papierowej w moim rodzinnym Strzyżowie. Pisuję w nim od 20 lat, a trzeci rok jestem jego redaktorem naczelnym ( pro bono, rzecz jasna). Waga i miecz to elementy herbu Strzyżowa i stąd pochodzi nazwa. Myślę, że ten tekst jest przypomnienia wart. Zwłaszcza dziś w Zaduszki. 

                           Zaprzyjaźnieni ze mną Janeczka i Roger Maikowie odeszli latem i jesienią tego roku. Byłam na konsolacji po pogrzebie Rogera. Gdy powiedziałam, że w naszym miesięczniku dwukrotnie prowadziłam z nim rozmowy, rodzina bardzo chciała mieć te teksty. Prosili, by zrobić skany czy ksero, żeby mogli jeszcze raz spotkać się z ich bliskimi. Znali Janeczkę i Rogera lepiej i dłużej niż ja, ale to ja miałam dostęp do skarbu pamięci, jakim były teksty w WiM. Zdałam sobie wówczas sprawę jakie to wyjątkowe, że mamy takie medium, w którym zatrzymaliśmy na zawsze przeszłość. W naszej gazecie ona JEST, choć dla wielu występuje wyłącznie w kategorii BYŁA. Jak wiele dla mnie znaczyło, gdy ponownie czytałam słowa Rogera i przypominałam sobie słoneczne popołudnia w ich ogrodzie i nasze rozmowy, takie ważne i z żarem, choć o codzienności. Dziękuję Im, że byli w moim życiu. Mam nadzieję, że wielu z nas spacerując po cmentarnych alejkach,  spotka osoby, które przeszły już na drugą stronę życia, a były i są równie ważne teraz, jak wówczas, gdy dane nam było rozmawiać na tym świecie. Chilon ze Sparty mówił, że o zmarłych należy mówić dobrze lub milczeć. Mam szczęście, że wspominając moich bliskich będących na drugim brzegu, nie muszę milczeć.

Moi bardziej i mniej znajomi wiedzą, że jestem bezkrytyczną wielbicielką strzyżowskich krajobrazów. Ale ludzi tak bezkrytycznie lubić nie potrafię. Gdy szukam cechy wspólnej dla ludzi znad Wisłoka, na pierwszy plan wysuwa się przemożna potrzeba stabilizacji, ale idąca w kierunku bezwładu. Już wyjaśniam. Jak Ameryka, Włochy, Anglia- to sprzątanie domku, opieka nad… lub budowa, żadne próby nostryfikowania dyplomów czy innych uprawnień. W kraju- jeden zawód, jedno miejsce życia, jedna praca- może być za marne grosze, czasem w poniewierce przez właściciela, czy jego dzieci nawykłe już do pomiatania podwładnymi rodzica. A mnie imponują ludzie, którzy umieją wszystko, a gdy trzeba, wszystkiego się nauczą. Tacy, co mają głowę nabitą pomysłami na życie, świeżość spojrzenia, chęć doświadczania zmian. Ci ludzie nie dają się zamknąć w skorupie lat, czy w konwenansach. Proponuję Czytelnikom rodzaj wywiadu, rozmowę w cztery oczy właśnie z takimi osobami. Rozmowę o tym co w życiu- oprócz życia- ważne. Słowem- życiowy alfabet. Rok temu robiłam wywiad z niezwykle ruchliwymi w życiu ludźmi- Janiną i Rogerem Maikami. Osiedlili się w naszych stronach, choć wcześniej nic ich z tym miejscem nie łączyło. Są tacy, jakich lubię- chce im się chcieć, mają apetyt na życie, lubią się uczyć wciąż nowych rzeczy, są z sobą, łączy ich nie tylko wspólny adres. A że gadającą głową tej pary jest on, zapraszam na alfabet Rogera Maika.

 A - jak „A, a, a, kotki dwa…” śpiewam mojej żonie, gdy nie może zasnąć.

 B - jak brzoskwinie. Nasz znak rozpoznawczy, nasz sposób na dorobienie do emerytur. Czemu brzoskwinie? Bo owocują w drugim roku po posadzeniu, a my nie możemy czekać na owoce naszej pracy kilkanaście lat (choć człowiek zaprojektowany jest podobno na przeżycie 130 lat).

 C - jak chcemy. Oboje z żoną chcemy dla ludzi tu mieszkających czegoś dobrego, np. pokazać, że mieszkaniec wsi może nim być z wyboru (a nie z odrzucenia przez miasto), może być zadowolony, może- pracując na wsi- godziwie zarabiać. Jego wybór to nie tylko porzeczki, maliny, żyto lub świnie. To także brzoskwinie, winogrona czy hodowla cennych grzybów shitake. My jesteśmy z takiego pokolenia, które ma wpisane w życiorys uwzględnianie dobra grupy ludzi. Dla nas nie jest to frazes lecz sposób na życie: chcieć dla innych, a nie wyłącznie dla siebie.

 D – jak dom. Miałem kilka ważnych domów. Ważny był ten przedwojenny w Puszczykowie, okazały 3-kondygnacyjny, w stylu szwajcarskim, z ogromnym parkiem. Ważny był dwór w Gorzycach. Dom rodzinny, stary, niemiecki Rittergut był zimny. Mój obecny dom lubię najbardziej, jest mi przyjazny i ciepły.

 E - jak ekonomia. Nauka, którą zajmuje się męska linia Maików.

 F – jak Filip. Wszystkie psy w moim życiu były dogami i wszystkie nosiły to imię. Nasz obecny Filip to wprawdzie owoc przypadkowego związku matki dożycy z bliżej nieznanym absztyfikantem, ale serce ma po dogach a i posturę niczego sobie.

 G – jak Gorzyce; 22 lata życia poświęciłem na podniesienie z ruin 400-letniego dworu. Po zawale serca postanowiłem, że nie spędzę reszty życia przed telewizorem. Kupiłem ruiny i zakasałem rękawy. Zabrakło mi funduszy, gdy prace remontowe zaawansowane były w 85%. Cóż, życie, sukcesy i porażki…

 H – herb. Został nadany moim przodkom przez Stefana Batorego. Ale jaki on jest, nie wiem. Nigdy mnie to nie interesowało. Jeśli ktoś jest Czartoryskim, to zrozumiałe, że zna i używa swojego herbu. Maik używający herbu byłby śmieszny.

 I – jak Izabela, moja pierwsza żona, osoba poważna i roztropna. Za nas oboje.

 J – jak jazda samochodem. Moja pasja. Miałem wiele samochodów w tym DKW meisterklasse  Deutsche Kraft Werke lub dykta- klej- woda. Auto przy którym mikrus to prawdziwy Rolls- roys. Ale miałem też mercedesy.

 K – jak król strzelców kurkowych. Był nim w Poznaniu przez 7 lat mój dziadek Wojciech. Lubił mój dziadek cyfrę 7, miał np. siedem żon, naturalnie kolejno.

 L – jak literackie skłonności. Moja żona twierdzi, że je posiadam. Jak widzę brzydką babę, to tak ją opisuję, że nie zostawiam miejsca na wątpliwości co do jej szpetoty. Coś jak w prozie Dygasińskiego.

 Ł – jak łódź. Byłem w latach czterdziestych właścicielem ścigacza Isotta Frascini, ale tylko przez 24 godziny. Kupiłem go od radzieckiego sierżanta za litr spirytusu. Niestety następnego dnia sierżant przyszedł i zarekwirował mi moją Isottę Frascini. Zapłaty nie zwrócił…

 M – jak matka. Z mamą nie lubiliśmy się. Zresztą kiedy mieliśmy się polubić, skoro całymi miesiącami mieszkała w Wenecji. Mnie wychowywały nianie, bony.

 N – jak Neryngowo, majątek moich rodziców pod Wrześnią. Miejscowość tę kojarzę z końmi. Kiedy miałem 4 lata dostałem konia- kasztankę z gwiazdką. Kiedy miałem 5 lat, to już dobrze sobie radziłem w siodle.

 O- jak ojciec. Kochałem go bardzo, był 20 lat starszy od matki. Był ekonomistą i trzynastym polskim doktorem ekonomii, który w rządzie Grabskiego odpowiadał za politykę dewizową. Ale najpierw był niemieckim żołnierzem w stopniu podporucznika. W czasie powstania wielkopolskiego przeszedł na stronę Polaków (oficerów po polskiej stronie było niewielu). Później brał udział w powstaniu warszawskim. Służbę zakończył w stopniu podpułkownika. Kochał Polskę, sztukę i ekonomię.

 P- jak pierwsza dziewczyna, traf chce- Izabela. Byłem wtedy w pierwszej lub drugiej klasie szkoły powszechnej. To była Prywatna szkoła p.w. św. Teresy w Poznaniu.

 R – jak Roger. Mój ojciec był człowiekiem o szerokich horyzontach. Kochał, jak mówiłem, sztukę. Fascynowała go rzeźba- był znawcą i miłośnikiem twórczości Benvenuto Celliniego, włoskiego rzeźbiarza i złotnika. Miałem nosić po nim imię, lecz zaprzyjaźniony z ojcem ksiądz miał inne preferencje w sprawie imion. Ku zdumieniu wszystkich ochrzcił mnie imionami Roger Benvenuto Maria. Mój młodszy brat również nosi oryginalny zestaw imion Winston Ronald Randolf. Moja matka nie wytrzymała tego niezwykłego podejścia ojca do imion ich potomstwa i najmłodszemu dziecku kazała nadać imiona Andrzej Stefan.

 S- jak szkoła gwizdania. Mój dziadek Wojciech założył pierwszą w Poznaniu szkołę śpiewu i gwizdania dla kanarków. Była znana ze swej skuteczności, dlatego oddawali do niej na naukę swe kanarki liczący się hodowcy- od Warszawy po Berlin.

 T- jak Tibilisi, zachwycające miasto nad Kurą. Zamykam oczy i widzę tę cudowną lekkość architektury Wschodu. Podziwiałem je wielokrotnie. Na południowym, stromym brzegu rzeki wybudowano przepiękne pałacyki. Gruzja, piękne góry, stara gruzińska droga wojenna, piękne kobiety, herbaciane pola, dobre wino. Do dziś czuję smak gruzińskich win, do dziś we wspomnieniach palę czarne, gruzińskie papierosy.

 U -  jak urlop. Całe moje życie to praca i przerwa tj. urlop. A jak urlop, to koniecznie wyjazd za granicę. Dużo podróżowaliśmy, zwiedzaliśmy. I teraz o te wspomnienia, kolory, widoki, porównania, bogatsze są moje myśli.

 W- jak Wróbelek, moja druga żona. Wprawdzie jej imię zaczyna się zupełnie inną literą, ale nie używam go. Jest kobietą, której zawdzięczam drugie życie. Jest ze mną, choć przy moim charakterze nie jest to takie łatwe. Dlaczego Wróbelek? Jest bowiem powszechnie występujący (jak żony obok mężów), ruchliwy i nieco hałaśliwy ( jak żony w towarzystwie mężów). Czy wyobrażacie sobie życie bez ich ćwierkającej obecności? Ja, mimo mojej „literackiej” wyobraźni, tego nie potrafię.

 Z – jak zazdrość. Mówię, że nie jestem, ale ściśle rzecz ujmując- nie okazuję.