Abonent ostatecznie nieobecny

21. 10. 31
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Czy to w notesie, czy to w telefonie, mam coraz więcej kontaktów, z którymi połączenie jest już wykluczone. Są wśród nich starsi i młodsi ode mnie, pokonani przez covid lub inną chorobę, czy wiek, ci, którzy wyjechali i nie zamierzają wracać, dziś odlegli emocjonalnie, choć kiedyś sobie tego nie potrafiłam wyobrazić. Różni. Do niektórych mam pretensję, że już nie porozmawiamy, innych nie zapytam, nie pośmiejemy się razem, nie pożartujemy serdecznie, choć czasem uszczypliwie, nie popolitykujemy, bo sobie poszli do Edenu. Inni są tak daleko, że ani się dowołać. Ani nawet napisać nie ma o czym, a zwłaszcza po co. Zostawili mi wspomnienia żywe i realne obrazy pod powiekami. Są tacy, których chciałam zapytać o sprawy ważne dla mnie i takie, których nie umiem sama sobie wytłumaczyć. I choć powinnam „odpuścić” pytania, to jakoś nie potrafię. Pewno to małość blondynki przeze mnie przemawia. Cóż, trudno. Często jest tak, że z rodziną się rozmawia opornie, a nierodzina wesprze, podpowie, pomoże. Wspominają mi się moi drodzy nieobecni często, a nie tylko w listopadzie. Szkoda, że już nie pójdę z moją Martuśką zbierać ziół na zielniki i nie upleciemy sobie wianków z mleczy lub dziurawca i nie będziemy się śmiać do rozpuku na widok zdumionych min osób, które nas mijały. Żal mi, że nie pojadę na herbatkę do Janeczki i Rogera i nie będziemy politykować dziwiąc się skąd się biorą ludzie, którzy nie myślą i nie wybierają tak jak my. I, że już nie „wykąpię” się w zapachu ich kipiącego od dojrzałych brzoskwiń sadu. Nie będę też, już nigdy, obiektem fotografii mojego tatusia. I nie pojadę z nim w Bieszczady, w których znał każdą mysią dziurę. Nie spotkam się z Marcinem, nie pośmiejemy się i nie pogadamy o „starych karabinach”. Nie pogwarzę ze stryjkiem Jankiem, rodzinnym donżuanem, ważnym marynarzem na statkach handlowych, od którego dostałam maleńkie, japońskie perfumy Sakura o boskim zapachu. Nie pogadam w Baranowie Sandomierskim pachnącym suszonymi liśćmi tytoniu, bo nie mam z kim z tamtego czasu, a i nawet liści tytoniowych nie ma. Nie pójdę na lekcję angielskiego do pani Kawowej, która- gdybym ośmieliła się nie umieć- natychmiast doniesie komu trzeba. Ani nie zapytam się pani Mataszewskiej o zawiłości gramatyczne, ani nawet o prostsze zagadnienia polszczyzny. Nie siądę z Waldkiem do brydża i nie będę słuchać, że jestem tylko ciut lepsza od stolika, choć tasuję już przyzwoicie. Nie spotkam się z Marysią, która jak zwykle zapyta: Jak żyjesz, Ulka? Nie pójdę z Danusią, Laurą, Olenką, Jurkiem, Sianiem, Jackiem na kawkę, bo wybrali życie za wielką wodą i raczej nie powrócą, a i ja się za tę wodę nie wybieram. Nie spotkam się już z Pawłem i nie zapytam go różne sprawy z zakresu zdrowia własnego czy tak ogólnie o tym, co jeszcze w NFZ wymyślą dla „ułatwienia” nam pracy. Nie pójdę na karty, do pani Barowej, która mnie, młodej (kiedyś) mężatce, zawsze mówiła: „Karta świetnie pani stoi, mąż kocha panią na zabój”. Po jej odejściu mogłam wybrać sobie jakąś pamiątkę po niej. Wybrałam słomkowy, haftowany kapelusz i małe, kościane puzderko na biżuterię. Zawsze będą mi tę drobną, przemiłą panią, którą los ze Stryja rzucił do Strzyżowa, przypominać. Mogłabym na moje nitki pamięci długo nizać te korale z osób, z którymi los mnie zetknął. Każdy ma swoje tego typu korale. Myślę, że szczęśliwy ten, czyje korale spore i wyraziste w kolorze. Bo według mnie oznacza to, że w życiu był z ludźmi. Bycie samotną wyspą, czy samotną żaglówką na oceanie życia, to smutny los. Bo, żeby nie wiem jakie mieć bogactwo, gdy nie możemy przejrzeć się w oczach innych ludzi, nim podzielić, celebrować wspólnie, radość z życia jest mała. Jeśli w ogóle jest.