Logopedyczne 4

18. 02. 16
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Jeśli pytasz policjanta o drogę, to myślisz sobie, że on wsiądzie za Twoją kierownicę i Cię do celu zawiezie? Jeśli pytasz fryzjera o pomysł na własne uczesanie, kolor, czy zabieg na włosy, to sądzisz, że zobaczysz to na fryzjera głowie i wówczas dokonasz wyboru? Jak chcesz nauczyć się jeździć na nartach,prowadzić samochód albo pływać, to nie liczysz, że tylko od patrzenia na to jak czyni to instruktor, przybędzie Ci praktycznych umiejętności, prawda? Mówi się, że od mieszania herbata się słodka nie zrobi. To dlaczego uważasz, że od samego chodzenia na zajęcia do logopedy, przybędzie Twojemu dziecku, czy Tobie osobiście, wiedzy czy umiejętności? Nagminne treści moich rozmów z dziećmi w kwestii utrwalania tego co ćwiczyliśmy na ostatniej terapii,wyglądają tak: ćwiczyłeś z mamusią/tatusiem?- Tak, wczoraj ćwiczyliśmy. A wcześniej?- pytam. Nie wcześniej nie, przecież logopedia jest dziś.

Wśród moich logopedycznych marzeń jest takie niespełnialne marzenie, że oto logopedzi dostają do ręki jakąś magiczną tabletkę lub, lepiej jeszcze, zastrzyk, podają ten specyfik i problem się rozwiązuje SAM. Nie ma postępów w terapii? Czemu? Przecież CHODZI na logopedię! A już wiem czemu: logopeda jest marny i trzeba go zmienić. Zatem kolejny logopeda, do którego się CHODZI. Z efektem zbliżonym do wcześniejszego. Jasne, nie dotyczy to każdego przypadku, ale sporej części niestety, tak.

Jestem często „ofiarą” takiego magicznego myślenia, że jak się zmieni logopedę, to postępy zrobią się SAME. A już jak ktoś przychodzi na terapię prywatnie, to zupełnie jest zwolniony z ćwiczenia, bo przecież zapłacił... Mam w terapii dziecko hafciarki, dla tego dziecka jestem kolejną logopedką. Ponieważ postępy są nikłe, a rodzice oczekują by były już, szybko i trwałe, zapytałam mamę, czy dobrze byłoby jej się wyszywało na kanwie, z której najpierw trzeba wypruć źle wyhaftowany wzór. Mam wrażenie, że zrozumiała, co naturalnie bynajmniej nie oznacza, że jakoś szczególnie zaangażowała się w utrwalanie tego, co robimy na zajęciach.

Prowadzę terapię pana po wypadku komunikacyjnym, z którym nic się w domu nie robi – nie sadza, bo ciężki(choć podnośnik jest), nie ćwiczy masaży logopedycznych, bo się dławi i ma odruch wymiotny, nie bogaci wiedzy biernej, bo „nie umieją tak wymyślać jak ja”. A jak podrzucam jakieś materiały, to...leżą na półce. Za to wysłuchuję litanii o poświęceniu i własnych problemach zdrowotnych pozostałych członków rodziny. Skoro „chodzę” do tego człowieka, skoro biorę za " chodzenie" pieniądze, to według rodziny, odpowiadam za jego sukces terapeutyczny.

No właśnie...A ja odpowiadam za kierunek, za metody, techniki, pomysły terapeutyczne, za demonstrację jak się to robi i w jakim celu. Natomiast wykonanie, utrwalanie, wprowadzanie w czyn, to już nie moja działka. To jakby mieć pretensje do muliny, że obrazek brzydko wyhaftowany. Oczywiście część mojego środowiska zawodowego może poczuć się urażona, że takie mi porównanie do przedmiotu do głowy przyszło. Co nie zmienia faktu, że bez tejże muliny nie będzie wyhaftowanego obrazka. Tak jak, (skoro potrzebny wg rodzica, czy lekarza), bez doświadczonego, starannego i kreatywnego logopedy, nie będzie efektów terapii. Dla bardzo wielu osób jesteśmy jedynymi, którzy wysłuchają, uśmiechną się i poradzą. I nie dotyczy to tylko dorosłych, lecz bardzo często dzieci właśnie. Czasem mam wrażenie, że empatyczne podejście do pacjenta, to nasza „zguba”, bo niektórym trudno zrozumieć, że nie jesteśmy zainteresowani w udzielaniu porad innej niż zawodowa natury, czy też nie koniecznie jesteśmy zachwyceni będąc zapraszani do grona znajomych na facebooku..

Bycie logopedą to trudna sztuka dzielenia się umiejętnościami, wiedzą i sobą. Ale w pracy. Myślę, że wszyscy czynni logopedzi, zgodzą się ze mną, że po pracy są rodzicami, czyimiś dziećmi, czy żonami/ mężami, są kolegami czy koleżankami, są eseistami czy poetami,fotografikami, pływakami, tancerzami, chórzystami...Bo nawet ukochane zajęcie może stać się nudne i monotonne, gdy się je bez przerwy uprawia. Dlatego ja pisze eseje, chodzę na wystawy, do teatru, czytam, jeżdżę w różne miejsca, robię z chęcią wszystko to, co w niczym pracy nie przypomina. I uważam, że ta różnorodność jest większym gwarantem, że praca będzie długo mi sprawiać przyjemność, a osobom, z którymi pracuję przyniesie oczekiwany efekt.