Święto pamięci

22. 10. 31
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Listopad, czas Wszystkich Świętych, Zaduszek, Dziadów, dla niektórych, akceptowany lub nie, Halloween, wszystkie te dni są dla mnie przesycone wspomnieniami. Zawsze dotyczą osób, z którymi, na tym najlepszym ze światów, już się nie spotkam. Widzę oczami duszy, że wędrują, bądź już są w wymiarze, w którym jest im dobrze, bezpiecznie i radośnie. Bo przecież nie wierzę, żeby Ci, którzy byli wokół mnie żyjąc, po odejściu byli gdzie indziej niż tam, gdzie całe życie szli. Wspominając ich nie patrzę chronologicznie, ni w kategoriach bliskości rodzinnej czy przyjacielskiej, ale tak w strumieniu myśli, jakby przeskakując ze wspomnienia na wspomnienie.                                                    

Pamiętam naszego dziadzia Jana, który zostając ze swoimi niesfornymi wnukami, gdy jego dzieci balowały na Sylwestrach, opowiadał zawsze o księżniczce, która uciekała saniami przed watahą wilków. Natomiast dziadziu Franciszek opowiadał w okolicznościach bez balu, ale na nasze usilne prośby o  tym, jak diabeł chłopa w kukurydzy całą noc wodził. Nie pamiętam już po co, ani za czym chłop w konszachty z diabłem wszedł, ale ile razy widzę łan kukurydzy, przypomina mi się dziadziu Franciszek, a sanie na zawsze kojarzą mi się z wilkami i dziadziem Janem. 

Chętnie wspominam babcię mojego męża, kobietkę o posturze japońskiej figurki, złotym sercu i rękach potrafiących wszystko. Słuchało jej wszystko i kwiaty i rzeczy i dzieci także. Albo nasz stryj, który był pierwszym mechanikiem na statkach handlowych. Gdy do nas przyjeżdżał między rejsami, zawsze miał z sobą „kino objazdowe” jak mawiał nasz tatuś. I w zgrzebnych latach 70- tych ubiegłego wieku wyświetlał nam kolorowe slajdy z całego świata, które chłonęliśmy jak gąbka. Myślę, że to zapaliło w nas rodzinną potrzebę wyjeżdżania, zwiedzania i poznawania świata, każde zgodnie ze swoimi potrzebami i możliwościami.                                                                                                

Moja ukochana polonistka, pani J. Mataszewska, dała mi szanse (a wcześniej wycisk), by całkiem biegle- gdy było mi to niezbędne- władać polską gramatyką. Natomiast niezapomniana nauczycielka angielskiego, pani E. Kawowa zawsze trzymała mnie krótko, „donosząc” moim rodzicom o każdym nieprzygotowaniu czy nieodpowiednim stroju. Uwielbiam to jako wspomnienie, choć gdy się to działo, bardzo mnie ta postawa wkurzała.   

 Niedawno odszedł nasz kolega Andrzej, zwany wśród nas Synkiem. Na zawsze zapamiętam takie zdarzenie - lata temu, gdy wszyscy psiarze mieli psy i psiska tak na oko jak i na wagę, Synek zszokował wielu z nas przywożąc ze Stanów miniaturę yorka. I tak został w mojej pamięci z tą malotą i tym, że się do mnie zwracał, jak nikt z moich rówieśników: Urszulka. A teraz dołączył do niego mój kuzyn Bob i też przeróżne mam z nim wspomnienia i skojarzenia, ale na zawsze zapamiętałam, że gdy byliśmy z chórem i zespołem z domu kultury na koncertach we Włoszech, nosiłam ładne, choć straszliwie śliskie buty i Boguś cały pobyt służył mi ramieniem.                                                                          

Albo Laura, koleżanka z doświadczeniem kierowcy dłuższym od mojego o jakieś 6-8 miesięcy, zawsze mnie przestrzegała bym nie jeździła o szarej godzinie, bo pieszych nie widać. Na wieki zapamiętam jak uruchamiała swojego czerwonego malucha szturchając stylem od zmiotki z tyłu tego samochodu. Nigdy się nie dowiedziałam, co to dawało…

Pamiętam też jak koleżanka mojej mamusi z pracy, pani Lodzia, przeżywała, że już ma 40 lat, a ja, nastolatka, pocieszałam ją tekstem gdzieś przeczytanym, że to nie 40 lat, lecz 40 karatów. I panią Barową serdecznie wspominam, gdy chodziłam do niej na nieszkodliwe karty, które dla mnie zawsze były tylko najlepsze i w co zresztą z wielką przyjemnością wierzyłam. Również na zawsze w mej pamięci jest miejsce dla pana Waldka, leśniczego, od którego zaczęłam interesować się ptakami szponiastymi.

Lubię jesień, jej nostalgię, niedopowiedzenie przez mgłę i realność przez brak zasłon z liści.

 

Jak śpiewała Iga Cembrzyńska:

„Jesień, zrudziałe ścierniska
Płoną łęciny, wiatr porywa dym
W sadzie jabłonie gubią jabłka
Na zgniłe liście padają pac, pac..”

I lubię jesień, bo we wspomnieniach moi „chodzący po wysokiej połoninie” są uśmiechnięci, szczęśliwi i zawsze piękni tym urokiem przeszłości. I cieszę się, że tak ze mną zostali na moją wieczność.